poniedziałek, 17 czerwca 2013

Sajkostory 14



No dobra, co tam oprócz koncertów Mad Heads, drugiej płyty Partii oraz wyjazdów do Calelli i Niemiec ten 1999 przyniósł? Na przykład dość kuriozalny wypad do Poznania na festiwal na tamtejszej Malcie, z takiej to okazji, że 3 lipca występował tam fiński zespół Leningrad Cowboys. Kiedy jakieś 10 lat później odwiedzili oni Warszawę, by grać na wiankach, kolejnym darmowym feście dla tłumów gawiedzi, nawet nie chciało mi się ich oglądać, mimo, że kręciłem się ze znajomymi po okolicy. Ale w 1999 posucha na rock’n’rolla była tak wielka, że nawet ten parodystyczny zespół przyciągnął naszą uwagę. Pojechałem tam z Magdą, Justyną i chyba Wino też był, ale pewny na stówę co do tego nie jestem. Mimo całej wizualnej oprawy Leningrad Cowboys z rock’n’rollem mieli jeszcze mniej wspólnego niż Krystyna Prońko – był to po prostu muzyczny cyrk, zrobiony bardzo profesjonalnie, ale po 30 minutach oglądania ich scenicznych popisów zacząłem ziewać. Nie do końca też mi odpowiadał klimat tłumów na imprezie – 45 tysięcy luda pod sceną – tak to jest jak dasz coś za darmo, zlecą się jak muchy, co by nie rzucili. Herbata za darmo, ustawi się zaraz kilometrowa kolejka, badziewne długopisy reklamowe za darmo – rozdrapią jakby o parkery walczyli, grają dziwaki z Finlandii za darmo, a co tam, idziemy. A po koncercie wokół Jeziora Maltańskiego techno party, którą obserwowaliśmy sącząc piwo na trawniku – widziałem pierwszy raz w życiu, i mam szczerą nadzieję, że po raz ostatni – co za zamuła. Rytm nadawany przez sieczkarnie i 50 sędziów piłkarskich dmucha w gwizdki naraz. Obawiam się, że lepiej bym się bawił łażąc za tymi facetami w pomarańczowych sukienkach i śpiewając „hare kriszna, hare, hare”.

Leningrad Cowboys (fot. lastfm.pl)

Shakin’ Dudi chyba w jakimś tam początkowym zamyśle też miał być muzycznym żartem jak Leningrad Cowboys, ale w przeciwieństwie do Finów wyciął w latach 80-tych kawał naprawdę dobrego rock’n’rolla. Teraz po latach kapela znowu się skrzyknęła – co prawda Dusza tym razem nie grał na gitarze, ale teksty z tym specyficznym poczuciem humoru nadal wychodziły spod jego pióra i ciągle dawały radę. Właśnie w 1999 roku kapela zrealizowała reaktywacyjną produkcję pod tytułem Platynowa płyta. Jeśli ktoś po jej przesłuchaniu miał wątpliwości, że Dudek słucha sporo Brian Setezer Orchestra, to chyba owej Orchestry nigdy nie słyszał – zresztą sam frontmen kapeli w wywiadach nie robił z tego tajemnicy. Taki bigbandowy neo-swing był w Polsce totalną nowością i chyba odbiorcy pamiętający linię kapeli z dawnych lat nie byli do końca przygotowani na tego rodzaju muzę, bo pojawiły się narzekania, że to popłuczyny po starych przebojach. Moim skromnym zdaniem jest to natomiast kawał dobrej roboty, przemyślanej, dopracowanej, profesjonalnie skrojonej – tyle, że faktycznie brakuje tam jakiś ultra przebojów. W tym samym roku pod nazwą Shakin Dudi Orchestra wyszła jeszcze koncertówka Swing Revival, na której znalazło się też miejsce da kilku swing'n'rollowych przeróbek przebojów kapeli z lat 80-tych.

Shakin Dudi - Platynowa płyta (1999, Rawa Blues) (fot. www.discogs.com)


 Shakin Dudi - Gdy wracam późno
 
Jeśli chodzi o rock’n’rollowe koncerty to po wakacjach niewiele się działo. Partia zagrała na pewno w Kotłach pod koniec października – niczego innego sobie nie przypominam. W tych samych Kotłach zadebiutowała w listopadzie oi-punkowa formacja z Warszawy, pod dziwaczną nazwą, której przesłania nigdy nie byłem w stanie ogarnąć – Weisse Ubermenschen. Po co pisać o punkach i skinach, jak miało być o sajko? Dojdziemy i do tego, ale trzeba znowu wrócić do Kotłów. W tych latach, w soboty (jeśli pamięć mi nie płata figli), odbywały się tzw. giełdy czadowe organizowane przez Pietię z Qqryq, na których można było, w zależności od potrzeb, zakupić płyty czy ziny, albo nastukać się ze znajomymi. Podczas jednej z takich sobót zwyciężyła akurat opcja alkoholowa, a po zakończeniu giełdy z dobrym, punkowym ziomem o ksywie Robak, uznaliśmy, że spożycie browarów leży nadal w sferze naszych zainteresowań, tyle, że trzeba było zmienić miejsce. Zdaje się, że to Robak wpadł na pomysł, że idealnie nadaje się do tego, znajdująca się niedaleko, sala prób, gdzie akurat szlifowali swoje umiejętności Weisse Ubermenschen. Jako, że pod względem personalnym cała kamanda była mi znana wpadliśmy tam na lekkiej bani, z browarami i w wesołkowatym nastroju. Kapela przygotowywała się do swojego pierwszego występu, który miał się odbyć za dwa tygodnie i wszyscy sprawiali wrażenie lekko zestresowanych tym faktem. Brak samokrytyki, jakże często występujący w połączeniu z alkoholem, spowodował, że podczas przerwy w graniu złapałem za gitarę i zaczęliśmy z Robakiem coverować jakieś numery Ramzesa. Nie wiem w jakiej desperacji musieli być Weisse, że dzień czy dwa po naszej pijackiej wizycie na ich próbie, zadzwonił do mnie ich wokalista  - Wrzosek i zapytał, czy bym nie zagrał z nimi na tym koncercie. Oj tam – trzy próby jeszcze zostały. Wrzoska znałam i lubiłem jako porządnego typa, drugą wokalistką była Ewka vel. Korozja, osoba wielce kontrowersyjna, aczkolwiek ja z nią miałem zawsze niezłe relacje i dogadywaliśmy się bez problemu. Na basie grał Mięso, też ziomek, który wtedy kręcił z Korozją, na perce Bartek, którego znałem wtedy bardziej z widzenia, a na gitarze Karaban, dobry kumpel Wrzoska. A co tam, mieli wtedy tylko kilka swoich numerów i parę coverów, nawet takie beztalencie muzyczne jak ja dało radę to opanować w try miga. 

Koncert w Kotłach był sporym wydarzeniem w undergroundowej skali, bo jako headliner występowała najlepsza, w mojej subiektywnej ocenie, polska kapela punkowa - Po Prostu. Hłe, hłe – może to mnie zmobilizowało do tych prób z Weisse. Oprócz tego grały jeszcze lokalne kapele oiowe Awantura i Triglav – podczas występu tych pierwszych padł wzmacniacz gitarowy, akurat ten na którym miał grać Karaban. Kicha, bo Weisse grał na dwa wiosła – w sumie to Karban był z kapelą od początku i to on powinien grać, a nie ja, ale wyszło jak wyszło. Sam już nie pamiętam, czy sam odpuścił, czy ja nie pomyślałem, że jemu się bardziej należy – chyba to drugie, bo po koncercie opuścił kapelę. Trochę głupio.

Weisse Ubermenschen, Kotły 1999
 
W każdym bądź razie, zacząłem z nimi regularnie mieć próby i jakoś tak niepostrzeżenie znalazłem się w zespole na stałe. Klepaliśmy sobie taki street punk w starym stylu, ale na warsztacie był też cover Tak mi źle Wojciecha Gąssowskiego kojarzony ze świetnym serialem komediowym Wojna domowa. Może to mnie trochę odważyło, bo zacząłem przynosić trochę swoich pomysłów na kawałki, bardziej w kierunku sajko. Wymyśliłem taki punkobillowy numer, który graliśmy jako instrumental pod tytułem Intro albo Weisse Ubermenschen, a następnie już stuprocentowo sajkowy numer, trochę w rzeźnickim stylu Hellbillys czy Fireballs, do którego tekst przyniósł Wrzosek. Zwało się to Fruhstuck (czyli po naszemu śniadanie) i wyszło na demo nagranym gdzieś w pierwszej połowie 2000 roku.

Weisse Ubermenschen - Fruhstuck

Z grupą zagrałem jeszcze jeden koncert w Remoncie, a latem 2000 całe przedsięwzięcie się rozleciało. Kapela zdążyła jeszcze wystąpić na jakimś festiwalu na Mazurach, w okrojonym składzie – ani Ewka, ani ja nie chcieliśmy tam jechać – grały tam jakieś kapele crustowe, anarcho-punkowe, za gwiazdę robił Włochaty – totalnie nie moje klimaty. Skorzystałem z pretekstu, że tego samego dnia Polonia grała swój mecz w eliminacjach Ligi Mistrzów i wymiksowałem się z tej imprezy. Zagrał za mnie Adolv z Silikon Fest - o tyle to ciekawe, że w tym momencie Weisse na scenie to był trzon późniejszego rockabillowego Pavulon Twist + Wrzosek na wokalu. W życiu bym wtedy nie pomyślał, że to się w tą stronę potoczy ;) Jedynym, oprócz mnie, zainteresowanym bliżej klimatami psycho/rockabilly w Weisse był w tym czasie Wrzosek, którego znałem całkiem dobrze, bo pojawiał się w knajpie na Racławickiej, w której zwykła imprezować nasza sajkowo-punkowo-skinowa ekipa, i chadzał podobnie jak ja na Polonię. Na początku patrzyliśmy na niego z lekkim dystansem, bo był studentem i pił trochę powściągliwie, ale okazał się super kumplem – gdyby nasza sajko ekipa była klubem piłkarskim to bym powiedział, że jeśli chodzi o osobę Wrzoska dokonaliśmy wielce udanego transferu ;) W tym czasie był jeszcze skinem, ale jakoś tak mniej więcej od okresu Weisse zaczął się przesajkowywać. Dla mnie świetna sprawa, bo była to wyjątkowo bystra persona – lubiłem jak wpadał do knajpy na browar, pogadać z nim można było o wszystkim i o niczym, miał fajne poczucie humoru, siedział w tematach muzycznych bardzo głęboko. Podczas gry w zespole jeszcze bardziej się z nim zakumplowałem. Natomiast ewolucja muzyczna Bartka była dla mnie sporym zaskoczeniem. Lepiej poznaliśmy się w zasadzie dopiero w Weisse – i jego to dopiero traktowałem z nieufnością - miał dredy, lubił jakieś łomoty muzyczne i grał w Silikon Fest z dwoma feministkami. A w okresie oiowym, czyli zaledwie 2-3 lata wcześniej, wzajemne relacje ekipy street punkowo-skinowskiej z feministkami, były na poziomie zbliżonym do tego, co myślą o sobie nawzajem katolicy i protestanci w Belfaście. Mimo moich podejrzeń, że Bartek to jakiś wściekły lewak, okazał się on totalnie wyluzowanym gościem, bardzo fajnym kumplem i równie niegłupim chłopakiem jak Wrzosek, takoż z dużym poczuciem humoru. He, he – przy bliższym poznaniu wyszło, że z tych feministek – Katiuszy i Marty, też są bardzo spoko laski i parę razy zdrowo zaimprezowaliśmy we wspólnym gronie.

Przy jednej z takich imprez na kwadracie u Katiuszy, pojawili się znajomi z berlińskich skłotów, a wraz z nimi jakiś niemiecki punk. W pewnym momencie, ten Niemiec zaczął coś szeptać do L. i pokazywać na mój t-shirt Demented Are Go. Sprawa zaraz się rypła, L. podszedł do mnie i zapytał z lekkim zakłopotaniem w głosie, że kolega go właśnie poinformował, iż Demented swego czasu nagrywał płyty z Ianem Stuartem ze Skrewdrivera. To dopiero była historia rodem z Radia Erewań! Faktycznie przypomniałem sobie wtedy, że niemiecka antifa układała sobie listy kapel zakazanych, w dobrej tradycji Świętego Oficjum sprzed kilkuset lat, i Demented na tej liście figurował. Cała historia to niezły humbug – Stuart był liderem neo-nazistowskiej kapeli skinowskiej Skrewdriver, takoż organizacji Blood & Honour o podobnym profilu politycznym. Na scenie neo-nazistowskiej miał status pół-boga, w kręgach lewicowych najgorszego schwarzcharakteru. W 1989 Stuart wraz z Paulem Griffithsem, rockabillowcem, który należał do ochrony Skrewdrivera, wpadł na pomysł by stworzyć kapelę ukierunkowaną muzycznie na subkultury rockabilly i sajko, a tekstowo na rasizm, ku-klux-klan i co tam jeszcze takim typom mogło chodzić po głowach. Na perkusji zasiadł ówczesny bębniarz Skrewdrivera, natomiast na bas zwerbowano Graeme’a Granta, który grał w 1987 roku w Demented, ale musiał opuścić kapelę po tym jak się wyprowadził na jakiś czas z Londynu. Po jakimś czasie Grant wrócił do stolicy UK, a w 1989 zamieszkał blisko Stuarta, znał się z Griffithsem i tym sposobem trafił do Klansmena – bo tak się nazywał ten projekt. Na gitarze grała persona pod pseudonimem Bones – w jednym z wywiadów Stuart powiedział, że to też była osoba z Demented, ale o kogo dokładnie chodziło nie wiadomo i czy w ogóle był to ktoś z bardzo popularnego zespołu sajko. Jak by to powiedział węglarz Szkvor z Przygód dobrego wojaka Szwejka - Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Problem w tym, że debiutancka płyta Klansmen ukazała się z notką, że zespół to Skrewdriver + Demented Are Go, co było delikatnie mówiąc mijaniem się z prawdą, bo Demented to zasadniczo byli Sparky i Ant, którzy z całą sprawą nie mieli nic wspólnego. Za D.A.G. ciągnęła się ta historia jak smród za gaciami, a pikanterii dodawał fakt, że Grant na jakiś czas, w latach 90-tych, wrócił do kapeli. Jak już męczymy tą bułę – to na drugiej płycie Klansmena ukazała się notka, że Stuarta wspierają na niej muzycy innej sajkowej kapeli Krewmen, przy czym znowu chodziło o Granta, który owszem miał też w tym okresie epizod w Krewmenie, z czego chyba nikt nie był zadowolony. Lider tego sajkowego bandu Tony McMillan, we wspomnieniach opisał przyjęcie Graeme’a jako ogromy błąd i określił go jako słabiutkiego kontrabasitę, którego szybko się pozbyto po jednym wspólnym tourne i jednym teledysku. Z kolei Grant skarżył się, że na zakończenie współpracy z zespołem McMillan podpierdolił mu kontrabas.

Klansmen - Fetch The Rope

Wracając do Weisse to Bart preferował wtedy styl gry na perkusji polegający na ostrej napierdalance, a ja jako muzyczny analfabeta nie bardzo potrafiłem mu wytłumaczyć, o co mi chodzi w tych kawałkach, które przyniosłem i w końcu przylazłem z walkmenem i kasetą Frantic Flintstones, by puścić jak moim zdaniem powinna chodzić perka do sajko. I zadziałało – we Frushtucku zagrał super, choć w tym okresie jeszcze non stop zmieniał tempo podczas grania, co momentami nawet słychać na tej demówce ;) Potem jak zaczął grać w Pavulonach okazało się, że potrafi bić i równo, i w normalnym tempie, a nie tylko z szybkością maszyny do szycia pracującej na najwyższych obrotach ;) Z kolei Mięso, basista Weisse, zawsze miał ciągotki ku muzyce popowej, lubił melodyjne granie i jego rozwój muzyczny w kierunku grania rock’n’rolla to nie była jakaś nieoczekiwana historia. W okresie Weisse zdecydowanie przewyższał umiejętnościami resztę kapeli, miał też najlepszy słuch, natomiast trochę gorzej wyglądało to jeśli chodziło o kreatywność. Kapela przez 9 miesięcy, kiedy z nimi grałem, zrobiła bardzo mało nowych numerów. Problemem stało się też regularne przeprowadzanie prób, Bartek musiał obskoczyć też Silikon Fest, w dodatku tak samo jak Wrzosek studiował, więc były okresy, kiedy obaj zupełnie nie mieli głowy i serca dla Weisse. Nie dość, że ciężko było umówić próbę, to jeszcze jak to się udało zrobić i tak wcale to nic nie znaczyło, że da się pograć – Ewka rozstała się z Mięsem i zaczęła tracić zainteresowanie kapelą, a niektórzy nawet potrafili po prostu nie przyjść bez żadnego uprzedzenia na umówione granie. Za którymś razem, kiedy po raz kolejny jedyną osobą jaką zastałem w kanciapie był Mięso, doszedłem do wniosku, że ciągnięcie tego przedsięwzięcia zaczyna mijać się z celem. Mięso miał podobne odczucia i Weisse Ubermenschen odeszło w niebyt, a że obaj chcieliśmy grać dalej, zadzwoniłem do Jezka i Trojana, z którymi już wcześniej grałem i chyba pod koniec 2000 roku reaktywowaliśmy Haberbusch z Mięsem na basie - przyjdzie jeszcze czas, by skrobnąć o tym parę słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz