sobota, 27 września 2014

Sajkostory 39


Byłem na piątym sajkonajcie, to prawda. Niestety prawdą jest też, że tego dnia śniadanie zacząłem od piwa, a potem jakoś ciężko było mi już zmienić dietę aż do wieczora. W tym okresie przy okazjach sajkowych spędów zawsze nocowało u mnie na muranowskim kwadracie trochę znajomych, czy to z Wrocławia, Gdańska, czy Stalowej Woli – czasami zjeżdżali się już w piątek i się zaczynało trąbienie na hejnał. A na koncercie nie dość, że byłem w stanie mocno wskazującym to jeszcze ta edycja imprezy okazała się wybitnie towarzyska i praktycznie każdy z kim gadałem mało co widział na scenie, przedkładając nad rozrywki muzyczne pogaduszki przy piwie z tabunami znajomych. 

Bernard, Ewka (Crazy), Kostek, Siva, V SPN, 2004

Wronka, Justyna, Piter, V SPN, 2004
 
Wszystkiego się zeżreć nie da – trochę szkoda, bo od strony muzycznej skład był naprawdę świetnie dobrany -  polsko-ruski Pavulon oraz dwie zagraniczne kapele ściągnięte dzięki zaangażowaniu Crazy – obie z górnej sajkowej półki. Czeski Green Monster widziałem potem przy innych okazjach, więc trochę jest mi mniej żal, że w Punkcie obejrzałem zaledwie parę ich kawałków. Łoili niesamowicie motorycznie, z dudniącym kontrabasem, pod sceną momentalnie zrobiło się całkiem spore git-pogo, a pokoncertowe impresje większości sajko fanów były bardzo zbieżne – najlepszy set wieczoru zapodał właśnie Kosmak z ekipą. Zresztą po imprezie lider Green Monster w rozmowie z Crazy powiedział jej, że to najlepsza impreza na jakiej grali pod względem publiki. A jak! Działo się wtedy… 

Green Monster, V SPN, 2004

Pavulon Twist, V SPN, 2004
 
Kryptonix, V SPN, 2004
 
Drugą zagraniczną kapelą był francuski Kryptonix, który zawsze miał nieco metalowe ciągoty wplecione w swoje pomysły jak grać należy psychobilly. Ich wczesne produkcje bardzo lubiłem, teraz dodatkowo jeszcze przebalowałem z nimi na backstage’u sporą część sajkonajtu, paradując w pożyczonym od gitarzysty nieco pedalskim skórzanym kapeluszu, a pod sceną prześmigałem żwawo większość ich występu. Ale bez bicia – jak naprawdę wypadli to się nie podejmuje napisać. Na pewno było ostro, do wrecking pitu nadawało się idealnie, natomiast zdania były podzielone czy trochę nie przesadzili z napierdalanką. To może i lepiej, że się bawiłem znieczulony mnogą ilością browarów zamiast kontemplować w skupieniu muzykę Kryptonixów. Odmienne opinie towarzyszyły za to otwierającym piąty sajkonajt Pavulonom, którzy ponoć zagrali zbyt dansingowo i sofotowo, odchodząc od nieco mrocznego i żywiołowego klimatu jaki zaserwowali podczas debiutanckiego show, a do tego akustyk okazał się dywersantem. I znowu muszę uwierzyć innym na słowo, bo widziałem raptem kilka ich numerów, a potem wessały mnie rozmowy towarzysko-koncertowe.
Chyba temu melanżowemu klimatowi sprzyjało przeniesienie koncertu do innej, bocznej sali, gdzie poniekąd więcej ludzi mogło zgromadzić się bezpośrednio pod sceną, choć sama sala była nieco mniejsza niż ta długa kiszka, w której odbywały się poprzednie koncerty. Za to zrobiło się też zdecydowanie więcej miejsca do wypicia i pogadania, co wiele osób skwapliwie wykorzystało. 

Śpiące królewny vol. 666 - Piter i Wino, V SPN, 2004

Dodatkową atrakcją związaną z V Psychobilly Night była możliwość zakupienia składaka wydanego przez Cosmiki, głównie z kapelami, które występowały na wcześniejszych edycjach owej imprezy, za wyjątkowo przystępną cenę 10 złotych. Oczywiście 10 złotych za płytę, którą i tak po pijaku się zgubi za dwie godziny to w sumie mało opłacalny interes, a tak właśnie przydarzyło się waszemu skromnemu narratorowi, a także przynajmniej kilku innym osobom. Z czego wypływa nauka, że transakcje finansowe należy przeprowadzać wyłącznie w niezmąconym stanie świadomości. Tak, że tak – jeszcze recka kompilacji wysmażona swego czasu przez Piotra W. (z kolei więcej informacji o koncercie można przeczytać w recenzji Kostka na stronie psychobilly.pl)


V/A - "Saturday Psychobilly Nights (Rock'n'Roll Party)" (2004 Cosmic Rec.)
Co to się nie porobiło Panie i Panowie. Jeszcze dwa lata temu chcąc zdobyć jakiekolwiek nagrania trzeba było nawiązywać szerokie "stosunki międzynarodowe" i ściągać płyty z zagranicy, ewentualnie ślęczeć nocami przy komputerze i ściągać mp3, a teraz proszę... Prawie w tym samym czasie ukazują się dwie zajebiste składanki. Ale jak się okazuje składanka składance nie równa. "Psychobilly Attack Over Poland" ma charakter promocyjno-poznawczy, natomiast płyta, o której mowa jest raczej wspominkowa. "Saturday Psychobilly Night" prezentuje studyjne utwory kapel, które wystąpiły, lub mają wystąpić na organizowanych od 2002 roku w Warszawskim klubie Punkt Psycho Night-ach. Nie oznacza to jednak, że jest to wydawnictwo atrakcyjne tylko i wyłącznie dla bywalców tych imprez, bo dobór zespołów i utworów stanowi nie lada gratkę, dla każdego psycho-fana. Coż my tu więc mamy... Oprócz znanych powszechnie z płyt, szlagierów takich tuzów jak Mad Heads, Robotix, Stan Zvezda, Ot Vinta, Komety, Kryptonix czy Green Monster otrzymujemy także mniej znane kawałki, czy wręcz dotychczas nigdzie nie publikowane. Do kategorii tej należą:
Pavulon Twist w utworze "W Komnatie". Kawałek dość mroczny przywołujący trochę skojarzenia z neo-rockabilly z lat 80-tych spod znaku The Pharaohs, czy "oldskulowego" psycho a'la Guana Batz.
Bad Reputation z mocnym punkobillowym hitem "I Don't Like You". To chyba mój ulubiony numer na płycie. Zresztą na ich zeszłorocznym koncercie też się chyba podobał bo zagrali go dwa razy.
Kathy X przekonuje mnie swoim kawałkiem "So Far, So Bad", że musiałem mieć chyba watę w uszach na ich koncercie... Bo po imprezie (ku ogólnemu zdziwieniu) marudziłem, że grają tak sobie. Teraz to odszczekuje. Znakomita kapelka, ekstra wokal, wyśmienicie zagrane "brudne" psycho.
Neony pojawiają się na płycie za sprawą utworu "Zły"... no może taki zły to ten kawałek nie jest, ale i tak się nie mogę zachwycić. Sprawnie zagrany punk i tyle. Nie zachwycili mnie na koncercie i nie zachwycili mnie teraz.
Do pełnego szczęścia brakuje mi na płycie jeszcze utworów dwóch kapel, które zagrały na II edycji Psycho Night, a mianowicie Werwolfa 77 i Ripmena. W zamian za to dostajemy kawałki trzech zespołów, które dotychczas nie uświetniły swoją obecnością imprez organizowanych w Punkcie, ale za to ich pojawienie się jest planowane na najbliższe edycje SPN. Są to walijski Popeye's Dik (grający w klimacie mocno franticoflintstonowatym), norweskie Silent Majority oraz szwedzkie Joe Hellraiser & Graverobbin' Bastards, których utwory pochodzą z płyt recenzowanych już na naszej stronie. Płyta jest miłą wspominajką dla wszystkich uczestniczących w dotychczasowych edycjach SPN, natomiast dla tych, którzy jeszcze nie gościli na Cosmicowych imprezach, może stanowić zachętę, do jak najszybszego nadrobienia tej zaległości.
(Wrzosek)

To może tylko dorzucę, że żadna z trzech „planowanych na najbliższe edycje” kapel nigdy w Warszawie nie zagrała, za to na VI Saturday Psychobilly Night Cosmic postanowił ściągnąć wynalazców całego gatunku The Meteors! Słabo? Nie dziwne, że poruszenie w rodzimych sajkowych kręgach było ogromne. Jakie to plany początkowo były… Zrobić z tego całodniowy festiwal w jakiejś dużej miejscówce ze wszystkimi możliwymi polskimi kapelami z gatunku, z ogródkiem piwnym. Na lokalizację wybrano Halę Mery, nawet Cosmiki chciały zakopać topór wojenny z Kometami i w początkowych zapowiedziach żoliborska kapela znalazła się na liście wykonawców, takoż i Stan Zvezda, czy Pavulon Twist. Przyszło co do czego i się skończyło tam gdzie zawsze czyli w Punkcie na Koszykach. Zredukowano też liczbę supportów do trzech – Robotixa, który właśnie wydał drugą płytę, Kathy-X, też z jeszcze ciepłym CD, w dodatku nagranym w Olsztynie i wydanym przez Cosmic, oraz francuskiego Monster Klub. Jednym słowem zrobiła się z tego po prostu kolejna edycja Saturday Psychobilly Night, szczególna tylko ze względu pozycję headlinera. No i ze względu na cenę, którą w sumie nie była jakaś wygórowana, bo 35 zeta (w przedsprzedaży 29 zł), ale jednak było to prawie dwa razy więcej niż na wcześniejsze sajkonajty. I cóż się okazało? The Meteors nie byli aż takim magnesem, aby przyciągnąć rekordowe tłumy. De facto to na VI edycji SPN frekwencja okazała się najniższa ze wszystkich do tej pory sfinalizowanych. Zdaje się, że było jakieś 300-400 osób – nie tyle mało, bo ciągle był to spory tłumek, ale jednak znacznie poniżej oczekiwań organizatorów i sajkowej ekipy. Gdybyśmy żyli w czasach stalinowskich padłoby pytanie „Kto zawinił?”, ale, że szczęśliwie w nich żyć nie musimy możemy się na spokojnie zastanowić skąd ten paradoks, że Bad Reputation czy Ripmen przyciągnęły większe tłumy niż kultowe, nie tylko wśród sajkowców, The Meteors. Jeśli kogoś interesuje moje zdanie to jest ono następujące. Po pierwsze primo sajkonajty były imprezami szczególnego rodzaju, gdzie spora część publiki przychodziła w celach towarzysko-zabawowych, a nie dlatego, że kolekcjonowała nagrania Guana Batz czy Demented. Dla nich kto grał nie było aż takie ważne, choć wiadomo, że taki Mad Heads to potrafiłby rozruszać nawet dyskomułów i grindkorowców naraz. Za to z pewnością istotna była stosunkowo niska cena koncertów w Punkcie, więc jak na Meteors została ona podniesiona to po prostu nie przyszli. Po drugie primo, o czym chyba już kiedyś pisałem, w Warszawie ludzie na biletowane imprezy chodzą tłumnie między wrześniem a kwietniem. Natomiast od maja, kiedy rozpoczynają się juwenalia, aż do końca wakacji, robienie czegokolwiek jest mocno ryzykowne jeśli chodzi o frekwencje. A VI psychonoc była pod koniec maja 2004… No i last but not least, na sajko chodziło sporo skinów, punkowców, oiowców czy skankersów, a właśnie od 2004 roku zaczęły odżywać koncerty ska czy Oi! w stolicy, więc mogli się sfokusować na tym, co ich bardziej kręciło. Jednym słowem na The Meteors przyszli głównie ci, co naprawdę siedzieli w temacie, więc jakby spojrzeć z tej strony to frekwencja była naprawdę dobra. No, ale Cosmic musiał jednak patrzeć na to bardziej merkantylnie – jak gadałem potem z Radkiem to byli na koncercie w plecy. Nie jakoś dramatycznie, na stosunkowo niedużą sumę – ale tak jak pisałem – nie tego się spodziewali. 

Robotix, VI SPN

Od samej strony muzycznej było jak było. Dla mnie to był już czwarty raz kiedy miałem możliwość obejrzenia na scenie pionierów psychobilly i wiedziałem, że lepiej nie mieć wygórowanych oczekiwań. O ile ich płyty studyjne były dopracowane w każdym calu, w każdym brzdęknięciu gitary i z brzmieniem doszlifowanym do perfekcji, o tyle koncerty pozostawiały wiele do życzenia. Dziwne ale taki purysta muzyczny jak Fenech nigdy nie potrafił ustawić sobie dobrego brzmienia gitary na koncercie, a swego czasu rozkminialiśmy z Patrykiem, że nawet nie tyle nie potrafił, co nie chciał. Przez to robiła się ściana dźwięku, kawałki się zlewały, były grane często za szybko – czasami potrzeba było z pół minuty, żeby się zorientować jaki oni właściwie numer zaczęli rzeźbić. W Polsce łatwiej znaleźć uczciwego polityka niż klub z dobrą akustyką i przyzwoitym nagłośnieniem. I Punkt nie był pod tym względem wyjątkiem. Tym razem koncert znowu odbył się w bocznej sali, tylko, że scenę umiejscowiono przy innej ścianie – selektywności dźwięku pomogło to jak umarłemu kadzidło. 

Monster Klub, VI SPN
 
Kathy-X, VI SPN

Na Robotix się spóźniłem, zdaje się, że przez mecz Polonii, który był tego samego dnia, ale grali wtedy w Warszawie na tyle regularnie, że szybko sobie odbiłem. Z supportów zdecydowanie lepiej wypadło Kathy-X, z dopiero co wytłoczoną przez Cosmica płytką dostępną na sajkonajcie. Co prawda nagłośnienie było odczuwalnie gorsze niż na ich poprzednim występie w Punkcie, w innej sali, ale kapela była klasą sama w sobie, więc nawet w marnych warunkach wypadli znakomicie. W przeciwieństwie do Monster Klub, bardzo sympatycznej kapeli z Francji, której lider Pascal był uzdolnionym rysownikiem, projektującym okładki nie tylko na potrzeby własnej grupy, ale także i dla… The Meteors. Niestety ich warszawski występ wypadł dosyć blado, a przy takiej akustyce, monotonnych bębnach, które brzmiały jak automat perkusyjny, miało się wrażenie jakby cały czas grali ten sam numer. Po 20 minutach tej łupaniny byłem zamulony jak po oglądaniu programu o wykopkach w Pierdziszewie Folwarcznym. No i wreszcie gwiazda wieczoru (choć niektórzy się nastawiali, że będzie to gwiazda dekady). Moje odczucia były ambiwalentne – w sumie plusów było zdecydowanie więcej niż minusów. Liczyłem, że będzie lepiej, ale liczyłem się też, że może być znacznie gorzej. Co było najfajniejsze to, że zagrali z potężnym pałerem, Fenuś dawał z siebie wszystko, Little Red czy Crazed wypadły rewelacyjnie, inne numery bardzo dobrze. Z drugiej strony nagłośnienie jak zwykle słabiutkie, tak że pod sceną robiła się ściana dźwięku. Ale mniejsza o melomańskie sprawki, jak ktoś chciał napieścić tego dnia swoje uszy to mógł wyjść na lekkim blazie. Ważniejsze to co się działo we wreckingu, bo od pierwszego numeru zaczęła się dzicz, do której przyłączyło się chyba z połowa publiki, łącznie z piszącym te słowa. Pewnie, że na wcześniejszych imprezach były wariackie zabawy, ludzie szaleli, a kapele zagraniczne nie mogły się nachwalić spontaniczności i żywiołowości polskiej publiczności. Ale na The Meteors miałem wrażenie, że cofnęliśmy się w lata 90-te, kiedy poziom świrostwa miał jednak zupełnie inny wymiar. Amok był kompletny i bramkarze w Punkcie tym razem w pocie czoła zapracowali uczciwie na każdą zarobioną tego wieczoru złotówkę. Już po kilkunastu minutach rozpoczął się szturm na barierki, które po raz pierwszy pojawiły się na sajkonajtowej imprezie i z drugiej strony bramkarze po prostu na nich się zapierali z wysiłkiem próbując trzymać je w pionie. A i tak centymetr po centymetrze, byli przesuwani do tyłu, a barierki pochylały się w ich stronę. Radek, który stał na scenie opowiadał mi, że z góry wyglądało to niesamowicie – w pewnym momencie zobaczył, że wielki łysy bramkarz z trudem, z żyłami na skroniach, półleżąc trzymał barierkę z załamującymi się rękami, a z drugiej strony Pitek z Marysina grał mu na łysym czerepie dłońmi jak na perkusji w rytm kawałków Meteorsów. Bramkarz nie mógł nawet zareagować bo jakby puścił kratę to by poleciała na niego z tabunem kotłujących się z drugiej strony wariatów. W pewnym momencie szyki ochrony zaczęły się kruszyć, barierki giąć, a publika już sięgała rękami do sceny. Fenech nie wytrzymał ciśnienia, rzucił gitarę i zaczął spieprzać na backstage. Poleciałem za nim i próbowałem zatrzymać, żeby zagrali jeszcze jakieś bisy, ale był tak roztrzęsiony, że uspokoił się dopiero w pokoju przeznaczonym dla muzyków i organizatorów. 45 minut. Tyle w sumie trwał przerwany koncert The Meteors w Warszawie. Krótko, ale live fast die young – lepsze takie 3 kwadranse niż 1,5 godziny przytupywania nóżkami i robienie fotek smarkfonami. Co mi żal to, że nie zagrali Slow Down You Graverobbing Bastard, który był pod koniec setlisty. 

Meteors vs. Warszawa, VI SPN

Na backstage’u imprezowaliśmy jeszcze z 1,5 godziny z kapelami. Oczywiście najwięcej zainteresowania wzbudzał P. Paul, który okazał się w sumie bardzo sympatycznym gościem, mimo krążących plotek o jego bufonowatości. Zupełnie kontaktowy facet, z którym można było normalnie pogadać, na ile pozwalało na to zmęczenie i późna pora. Popytałem go trochę o jego relację z muzykami z pierwszego składu – o Lewisie wypowiadał się pozytywnie, ale Robertsona podsumował krótkim „asshole”. Lekkim zgrzytem były jazdy Miśki, ówczesnej sympatii Patryka, która nagle napadła na Fenecha dlaczego ma laskę młodszą o siebie o 30 lat, ale nic większego się z tego nie ukręciło ;)

Patreze (De Tazsos), Wronka, Piter, Fenuś (OTMAPP), Guma (Robotix)

Patreze, Fenuś, Arczi (Robotix), Ewka

Na koniec jeszcze parę słów jakie lider Meteorsów wrzucił na swoją stronę po zakończonym tour:

WE want to thank all for the last gigs in germany and poland great shows as usual in(d) best for me was francfurt and dsdf but all cool and a warm welcome to the wwwc to the poles what a great response and I look forward to coming back , to the little girl in the backstage at warsaw grow up and dont take your troubles out on me it will get you no where and to the rest you made me proud thanx .................................... also a very big thanx to domonik and all at cosmic records great job.

Dyskografia psychobilly 1985 - cz. 5



Batmobile - Batmobile mLP [Kix 4 U, Kix 4 U 2222]
A1 Frenzy (Written-By – B. Stevenson, D. Hill) (Org. Screamin' Jay Hawkins, 1957)
A2 Scum Of The Neighbourhood (Written-By – E. Haamers, J. Haamers, J. Zuidhof)
A3 Zombie Riot (Written-By – E. Haamers, J. Haamers, J. Zuidhof)
A4 Bat Attack (Written-By – E. Haamers, J. Haamers, J. Zuidhof)
B1 Transsylvanian Express (Written-By – E. Haamers, J. Haamers, J. Zuidhof)
B2 Love Disease (Written-By – E. Haamers, J. Haamers, J. Zuidhof)
B3 Bat Dream (Written-By – E. Haamers, J. Haamers, J. Zuidhof)


Kiedy w 1983 roku dwóch nastolatków z tej samej klasy, z prowincjonalnego miasteczka pod Rotterdamem, wpadło na pomysł grania muzyki rockabilly do głowy im pewnie nawet nie przyszło, że nie minie parę lat a ich kapela stanie się żywą legendą. Ponieważ Jeroen Haamers i Johnny Zuidhof byli jedynymi fanami rockabilly w okolicy do gry na kontrabasie namówili brata Jeroena Erica. Ich spojrzenie na rock’n’roll było na tyle niekonwencjonalne, że bardzo szybko zaczęto ich łączyć z rozwijającą się prężnie sceną psychobilly, a kapela mimo, że nigdy nie określała się jako sajko to właśnie z tą subkulturą związała się na lata. Wydany w 1985 roku debiutancki minilong grupy był kamieniem milowym dla całej sceny, a unikalne brzmienie Batmobila stało się inspiracją dla niezliczonej ilości zespołów. Z pewnością największym szokiem był sposób ustawienia kontrabasu, który wybijał się przed inne instrumenty nawet bardziej niż granie Steve'a Whitehouse’a na pierwszej płycie Frenzy. Do tego kompozycje były niezwykle energetyczne – piosenki mimo, że utrzymane zdecydowanie bardziej w klimacie neo-rockabilly niż Meteors, czy Guana Batz miały tak dynamiczna sekcję rytmiczną, że skojarzenia z psychobilly narzucały się same. Zresztą niesamowite brzmienie to jedno, ale w to brzmienie były ubrane wyjątkowo udane kompozycje, które po dzień dzisiejszy wywołują euforię publiki na koncertach Holendrów – a żeby wypisać najlepsze kawałki z płyty trzeba wypisać wszystkie. Tak jeszcze na marginesie to Transsylvanian Express jest chyba najczęściej coverowanym kawałkiem psychobilly w całej historii tej muzyki. 


I ponownie recka okiem/uchem Zombiaka


Kop w ryj. Jak dla mnie Batmobile mogłoby nagrać tylko te 7 numerów, a i tak byłby legendą psychobilly. Każdy numer to hit, płyty można słuchać na okrągło, co zdarzyło mi się nie raz i nie dwa. Surowe brzmienie, szybkie tempa, wszystko ociera się wręcz o chamówę, przy założeniu że typy umieją używać instrumentów, a w dodatku okraszają to wszystko wariactwem i dużą ilością rock'n'rolla, to efekt jest piorunujący. Jedyny minus, którego z resztą nie liczę bo jest zajebiście naciągany, to raptem jedna karteczka w wydaniu na cd, ale że to cd jest mini, to mi to zwisa. A, i mają jeszcze plusa za grafiki w tej wkładce.

Zombiak