wtorek, 24 czerwca 2014

Dyskografia psychobilly 1985 - cz. 3



Meteors - Curse Of The Mutants LP [Dojo, DOJOLP2]
A1 Mutant Rock
A2 Insane
A3 Scream Of The Mutants
A4 When A Stranger Calls
A5 Fear Of The Dark
A6 Hills Have Eyes (live)
A7 Wild Thing (live)
A8 Get Off My Cloud (live)
B1 Wreckin' Crew
B2 Zombie Noise
B3 Johnny Remember Me
B4 Phantom Of The Opera
B5 Blue Sunshine (live)
B6 I Don't Worry About It
B7 Axe Attack
B8 Rattlesnake Daddy (live)


Pierwszy bootleg zespołu, czyli pół-piracka składanka – popełniony przez specjalizującą się w tego typie wydawnictwach wytwórnię Dojo. Dziesięć tygodni wśród najlepiej sprzedających się albumów niezależnych, najwyższe miejsce 5. Na kompilacji znalazły się numery z Wreckin Crew, dwóch singli oraz 5 kawałków koncertowych. Jedynym niepublikowanym numerem był Scream Of The Mutants pomysłu White’a i z wokalem Jonesa (wyszedł potem jeszcze na Epce Mutant Rock z 1986 roku) – co ciekawe ów bootleg zawiera wszystkie numery zrobione właśnie przez White’a (i zaśpiewane przez Jonesa) podczas jego pracy z The Meteors.



MeteorsLive I reedycja LP [Dojo, DOJOLP4]


Reedycja pierwszej koncertówki kapeli, o której warto wspomnieć o tyle, że spędziła ona sześć tygodni na Indie Charts, zajmując najwyższe miejsce 19. Całkiem nieźle jak na wznowienie. Long wyszedł też w wersji picture disc.

Dyskografia psychobilly 1985 - cz. 2



Meteors - Monkey’s Breath LP [Mad Pig, CHOP 2]
A1 (Do The) Demolition (Written-By – P. Fenech)
A2 Hogs And Cuties (Written-By – P. Fenech)
A3 Alligator Man (Written-By – P. Fenech)
A4 Rhythm Of The Bell (Written-By – P. Fenech)
A5 Out Of Time (Written-By – P. Fenech)
A6 Ain't Gonna Bring Me Down (Written-By – P. Fenech)
B1 Night Of The Werewolf (Written-By – A. Bedwell, J. Wagstaff) (Org. Lee Kristofferson, 1977)
B2 Take A Ride (Written-By – P. Fenech)
B3 Just The Three Of Us (Written-By – P. Fenech)
B4 Meat Is Meat (Written-By – P. Fenech)
B5 Sweet Love On My Mind (Written-By – W. Walker) (Org. Johnny Burnette And The Rock 'N Roll Trio, 1956)
B6 Joba's Snake (Written-By – P. Fenech)


Siedem tygodni na UK Albums Indie Charts, za to płyta doszła aż do 4 miejsca, co potwierdziło mocną pozycję The Meteors na scenie niezależnej. Przyznam się bez bicia, że nie od razu doceniłem ową produkcję, może dlatego, że pierwszy raz zetknąłem się z nią na reedycji wydanej razem ze Stampede i traktowałem ją jako zbieżną z tą płytą. Faktycznie zespół wreszcie ustabilizował skład – materiał został nagrany przez tą samą trójkę co wspomniane Stampede i wydany ponownie przez własną wytwórnię Fenecha – Mad Pig. Natomiast jeśli chodzi o poziom realizacji to nawet nie ma co porównywać Monkey’s Breath do jej poprzedniczki, bo tym razem liderowi grupy wena wyraźnie nie poskąpiła pomysłów. Nawet w porównaniu do Wreckin Crew czwarta płyta długogrająca Meteors wydaje się być sporym progresem.
Mimo, że sam pomysł na granie, od momentu odejścia Lewisa, specjalnie się nie zmienił to jednak widać, że umiejętności i kreatywność Fenecha nie stały w miejscu. Słabszych kawałków tym razem prawie nie ma, chyba najgorzej wypada rozpoczynający płytę Do The Demolition. Cover Night Of The Werewolf - instrumentalnego numeru Lee Kristoffersona, jest sporo gorszy od oryginału, a lekko rozczarowuje też przeróbka Sweet Love Johnniego Burnette. Nawiasem mówiąc dwa z tych trzech numerów ze względu na brak miejsca nie weszły na reedycję Stampede i Monkey’s Breath zrealizowaną przez Cherry Red na jednym CD, więc ktoś kto musiał dokonać selekcji miał chyba podobne zdanie, że odstają od reszty płyty.
Ale wystarczy tego czepialstwa, wszystkie pozostałe kompozycje są albo dobre, albo wręcz doskonałe. Pewnie, że solówki w poszczególnych kawałkach są robione na podobnym koncepcie, ale rekompensuje to ich energia, świetnie dopracowane brzmienie, a numery nie zlewają się tak jak na Stampede, tylko (prawie) na każdy z nich Fenech miał wyraźnie inny pomysł. Zdecydowanie największymi hitami są przebojowy Hogs And Cuties oraz ultraczadowny Rhythm Of The Bell, urozmaicony o dźwięki dzwonu, ale kilka innych numerów jak Meat Is Meat, Ain't Gonna Bring Me Down czy Out Of Time ustępuje im naprawdę nieznacznie. Osobna sprawa to wolniejsze numery, które wcześniej w post-Lewisowskim Meteors nieco się rozłaziły, wchodząc w jakąś taka smętną, bluesową nutę. Tym razem Fenech znalazł na to zupełnie inne rozwiązanie, wprowadzając w Take A Ride i Joba's Snake jakiś mroczny, ale przy tym wcale nie smutasowaty klimat, czyli coś, co będzie znakiem firmowym późniejszego Meteors.



Meteors - Fire Fire 7” [Mad Pig, PORK 2]
A Fire, Fire (Written-By – P. Fenech)                                               
B Little Red Riding Hood (Written-By – R. Blackwell) (Org. Sam the Sham and the Pharaohs, 1966)


10 tygodni na brytyjskich Indie Charts, najwyższe miejsce 7. Bez dwóch zdań P. Paul Fenech w roku 1985 był w wyjątkowo twórczym nastroju, bo bardzo dobry LP Monkey’s Breath nie wyczerpał jego wszystkich dobrych pomysłów. Tytułowy Fire, Fire szturmem wywalczył sobie należne miejsce w klasycznym repertuarze kapeli, a mroczna wersja Little Red Riding Hood jest dużo bardziej udaną próbą zmierzenia się z klasyką niż monkeyowe Sweet Love On My Mind.  



Meteors - Stampede 12” [Mad Pig, Pork 2T]
A Stampede (Kingraybatscalatorinthedark Mix) (Written-By – P. Fenech)
AA1 Fire, Fire (Written-By – P. Fenech)                                           
AA2 Little Red Riding Hood (Written-By – R. Blackwell) (Org. Sam the Sham and the Pharaohs, 1966)


Epka na której oprócz numerów z singla Fire, Fire jest też stuningowana wersja Stampede. Przez jakiś czas na „dwunastki” Meteors wrzucali właśnie takie dziwolągi okraszając znane kawałki dziwnymi dźwiękami, choć ta wersja jest akurat całkiem udana.



Meteors - Hogs & Cuties 12” [Mad Pig, Pork 3T]
A Hogs & Cuties (What? Another-Cover Mix) (Written-By – P. Fenech)
B1 Bad Moon Rising (Written-By – Fogerty) (Org. Creedence Clearwater Revival, 1969)
B2 Rhythm Of The Bell (Written-By – P. Fenech)


Kawałki z singla Bad Moon Rising plus remix Hogs & Cuties z fajnym początkiem poprowadzonym przez gitarę basową.



Meteors - Bad Moon Rising 7” [Mad Pig, PORK 3]
A Bad Moon Rising (Written-By – Fogerty) (Org., 1969 Creedence Clearwater Revival)      
B Rhythm Of The Bell (Single Mix) (Written-By – P. Fenech)


Podobna sprzedaż jak wcześniejszego singiel z tego samego roku – bo 10 tygodni na listach niezależnych, najwyższe miejsce 6. Tym razem motywem przewodnim jest cover reprezentantów rock’n’roll z końca lat 60-tych, czyli Creedence Clearwater Revival, który od 1985 roku za sprawa Fenecha & Co. stał się hitem również na scenie psychobilly. Strona B to singlowa wersja jednego z najlepszych kawałków z Monkey’s Breath – czyli Rhythm Of The Bell, choć chyba akurat próbka z LP jest lepiej dopracowana. 


środa, 11 czerwca 2014

Dyskografia psychobilly 1985 - cz. 1



Guana Batz - Held Down To Vinyl... At Last! LP [I.D., NOSE 04]
A1 Down The Line (Lyrics By – Osborne, Music By – Batz)
A2 Got No Money (Lyrics By – Osborne, Music By – Batz)
A3 Can't Take The Pressure (Lyrics By – Osborne, Music By – Batz)
A4 Nightwatch (Lyrics By – Osborne, Music By – Batz)
A5 Lady Bacon (Lyrics By – Hancox, Music By – Batz)
B1 King Rat (Lyrics By – Osborne, Music By – Batz)
B2 You're My Baby (Written-By – J. Cash) (Org. Roy Orbison and Teen Kings, 1956)
B3 Nightmare Fantasy (Written-By Sardi)
B4 Please Give Me Something (Written-By – B. Feli, J. Feli) (Org. Bill Allen And The Back Beats, 1958)
B5 Bust Out (Written-By – D. Benjamin) (Org. The Busters, 1963)


Druga płyta w historii psychobilly, która dotarła do pierwszego miejsca na UK Indie Charts, na których w sumie gościła 21 tygodni, czyli prawie 5 miesięcy. Wypada mi tylko skromnie się przychylić do gustów brytyjskiej młodzieży A.D. 1985, że tak ochoczo nabywała ów kawałek winylu, bo jest to zdecydowanie jeden z niepodważalnych filarów muzyki sajko. Presja wywierana na Micka White’a by zakupił kontrabas, zakończona jego odejściem z grupy, okazała się mieć sens – Sam Sardi (ex-Ricochets), który go zastąpił, pomógł nadać brzmieniu kapeli zupełnie nowatorski wyraz. Praktycznie wszystkie wczesne kamandy psychobilly i psycho/rockabilly nawiązywały do klasyki starego rockabilly, ale bardziej poprzez samą ideę bazowania na rock’n’rollu, a nie brzmieniu – te było na wskroś współczesne, szczególnie u The Meteors z ich wyrazistymi gitarowymi riffami i elektryczną basówką. Na Held Down Guana Batz zaproponowali eksperyment nadania muzyce sajko surowego brzmienia charakterystyczne dla kapel lat 50-tych. Mocno przy tym się inspirowali wydaną rok wcześniej płytą Restless Do You Feel Restless, której brzmienie było oparte na dość podobnym pomyśle, ale podanym w klimacie neo-rockabilly. Na pierwszy plan wybijała się sekcja rytmiczna – prosta perkusja, gitara akustyczna i slapujący kontrabas ustawiony tak, że bardziej wybijał tempo niż melodię. Za tym wszystkim nieco schowana gitara rytmiczna też praktycznie bez efektów, czasami w skrajnie minimalistycznej wersji jak w Lady Bacon. A z drugiej strony mocno punkowy styl śpiewania „Pipa” Hancoxa oraz szalone jak na owe czasy tempo części numerów.Nadało to kompozycjom niesamowitej motoryki, a przy tym nie utraciły one melodyjności, choć to zaakcentowanie sekcji rytmicznej powoduje, że trzeba się w płytę mocno „wsłuchać”, by wyłapać wszystkie jej smaczki. Największym hitem jest odśpiewywany zazwyczaj chóralnie przez publikę na koncertach King Rat, a wyszukiwanie kolejnych kawałków do wyróżnienia przez recenzenta mija się z jakikolwiek sensem, bo ta płyta zwyczajnie nie ma słabych punktów. 


wtorek, 3 czerwca 2014

Sajkostory 38



Koncertowo psychobilly A.D. 2004 zaczęło się w Warszawie od Ot Vinty w CDQ. Ale jak w przypadku Komet i Mitchów była to impreza tematyczna, mianowicie ukraiński sylwester, który według kalendarza juliańskiego wypadał 17 stycznia. Wejście nie było co prawda na zaproszenia, ale przy cenie biletu 60 zł oznaczało to praktycznie to samo – nikt z Warsaw Wrecking Krew tam się nie pojawił – coś niefartowny był dla nas klub przy Burakowskiej.

Stołeczna inauguracja sajko-sezonu 2004 przypadła więc na imprezę w klubie Tunel, gdzie obok popularnych Komet miały wystąpić dwie młode warszawskie kapele sajko: Obibox i Flymen, choć ta ostatnia nie pojawiła się na scenie. O ile mnie pamięć nie myli był to ostatni stołeczny występ Komet w składzie z Plebanem. Pech chciał, że na imprezę przyszedłem chory na grypę, z gorączką i parę piw zadziałało jakby ktoś mi w głowę przyłożył imadłem – w efekcie niewiele z finalnego występu żolibilly pamiętam :/
Pamiętam taki slogan reklamowy, że Komety to supergrupa powstała z Partii i Skarpety. Coś w tym było, a prosta matematyka mówiła nam, że skoro Partia+Skarpeta=Komety to Komety-Skarpeta=Partia, co nastąpiło chyba szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. O tarciach na linii Lesław i Arkus vs chłopaki z Pułtuska pisałem już wcześniej. Do momentu realizacji Psycho Attack Over Poland były to jeszcze drobne złośliwości i kwasy polegające na obsmarowywaniu się przez neta i w wywiadach – choć to może złe naświetlenie sprawy, bo nie była to wymiana ciosów, a raczej jednostronny ostrzał ze strony Simona & Garfunkela… eeee….  znaczy się Lesława i Arkusa, choć po jakimś czasie cierpliwość pułtuszczaków się skończyła i z ich strony też zaczęły lecieć jadowite teksty w kierunku adwersarzy. Ale pominięcie Robotów przy wyborze kapel na składak miało już poważniejszy wymiar – z jednej strony kapitalna sprawa, że Lesławowi się chciało przygotować i pilotować cały projekt, z drugiej to przykre, że jego osobiste uprzedzenia okazały się w nim silniejsze od chęci przygotowania jak najlepszej płyty. Na dodatek chyba było mu trochę głupio, że skreślił Robotixa z dość niskich pobudek i tłumaczył się ich absencją na kompilacji brakiem porozumienia z wydawcą Robotów – czyli Cosmikiem, co oględnie mówiąc nie było prawdą. Sytuacja w Kometach zaczynała przypominać atmosferę w mieszkaniu Kotków i Kołków z Alternatyw Barei. Odejście Plebana było kwestią czasu, pozostało jedyne pytanie czy zostanie przeprowadzone z klasą czy z kwasem. Niestety na pożegnanie Lesław z Arkusem wywinęli taki numer, że jak o tym usłyszałem to myślałem, że ktoś ze mnie żartuje. Po którymś z kolei wyjazdowym koncercie zapakowali się do samochodu i nie czekając na swojego kontrabasistę uciekli zostawiając go w ciemnej dupie, w obcym mieście, z instrumentem bynajmniej nie filigranowych rozmiarów. Zawsze lubiłem Lesława jako osobę z gruntu uczciwą, przyjacielsko nastawioną i w bezpośrednich relacjach szczerą. Arkus to był raptus, potrafił przez neta napisać szybciej coś niż pomyślał, ale też w relacjach koleżeńskich był bardzo spoko gość. Nigdy osobiście nie spotkało mnie z ich strony nic przykrego, a wręcz odwrotnie wspominam kumplowanie się z nimi bardzo pozytywnie -  a tu taka akcja Plebanem, której nie da się inaczej podsumować niż „ja pierdolę, co za chuje!”. 

Dopóki smrody były ograniczone do animozji między Kometami a Cosmikami, sajkowa społeczność miała do nich dość neutralne podejście nie trzymając niczyjej strony. Gorzej było gdy zaczęły się ataki na Robotixa, kapeli lubianej zarówno od strony muzycznej jak i koleżeńskiej, ale to też było do przełknięcia jako wewnętrzna sprawa paru osób. Teraz jednak przy okazji odejścia Plebana została przekroczona jakaś bariera przyzwoitości i mam wrażenie, że to co pozostało z Komet straciło bardzo wiele z sympatii swojej starej publiczności. Nie była to jeszcze jakaś frontalna wojna, ale sporo osób jawnie zaczęło deklarować niechęć do poczynań (pozamuzycznych) Lesława i Arkusa. Wrzosek nie przepuścił praktycznie żadnej okazji, żeby przejechać się w internetowych dyskusjach po wpisach Arkusa, a że jest wyjątkowo zręczny w szermierce słownej, to zazwyczaj kończyło się to rejteradą tego drugiego z wątku. Sylwia, która pracowała wówczas w Cosmiku, po którym Komety jeździły jak po burej suce, też nie miała specjalnie powodów by jakoś brać stronę żoliborzaków. Po tym jak Arkus na forum określił sajkonajty jako „Saturday Pozer Nights” spiął się w tym temacie z Sivą i Kostkiem – od tej pory ta dwójka też miała na pieńku z zespołem. Ekipa pułtuska już jawnie była w stanie wrogości ze swoimi dawnymi mistrzami. Ewka w prywatnych rozmowach też wyrażała dużo dezaprobaty wokół tego co wyprawiają Komety, ale publicznie raczej jeszcze starała się powstrzymywać od bezpośredniej krytyki, tak samo jak i ja, bo znałem z całej ekipy Lesława i Arkusa najdłużej, ale też ich zachowanie zaczynało mi działać na nerwy. Póki co trzymałem jeszcze twarz na kłódkę, licząc, że może jakimś cudem wszystko to się może naprostuje. Z  najbardziej aktywnych uczestników sajkomaniactwa w zasadzie tylko Justyna stała murem za Lesławem, ale ona już od dłuższego czasu siedziała za granicą, więc trudno było ją liczyć. 

Po rozstaniu z Plebanem na jego miejsce został zwerbowany nowy kontrabasista, Tulipan. Przyznam się  bez bicia, że chyba ani razu nie widziałem Komet w tym efemerycznym składzie, zresztą ile tych koncertów było? Raptem kilka - pierwszy we Wrocławiu pod koniec maja, potem w czerwcu Poznań, w Warszawie chyba tylko jeden i Mrągowo na koniec. Opinie jednak były miażdżące, bo ponoć Tulipan nie do końca kumał o co chodzi w takim graniu i plumkał na kontrabasie jak jazzmen. Chyba w tym czasie Arkus wrócił też do pełnego zestawu perkusyjnego – wcześniej była to tylko stopa, werbel i hi-kat, czyli klasyka rockabilly. Trudno w to uwierzyć, ale pożegnanie z nowym kontrabasistą wyglądało bliźniaczo podobnie jak z poprzednim – został zostawiony na lodzie przez Arkusa i Lesława, podczas gdy ci dwaj ewakuowali się sami autem do Warszawy. Zdaje się, że było to po koncercie na Piknik Country w Mrągowie w lipcu 2004 roku.

Komety 2004 z Tulipanem w składzie

Kłopoty ze znalezieniem sensownego kontrabasisty skłoniły Komety do przerzucenia się na bas elektryczny. Od tego momentu de facto zespół zaczął wracać do brzmienia i stylistyki Partii żegnając się z sajkowo rockabillowym wizerunkiem. Nowym członkiem grupy został Pablo, o którym niestety nie mogę napisać nic więcej ponad to, że grał na basie w Kometach, bo po wiosennych akcjach moje relacje z zespołem robiły się coraz luźniejsze i przestałem pojawiać się regularnie na ich koncertach. W nowym składzie zespół zagrał na jesieni kilka koncertów, miedzy innymi w berlińskim Wild At Heart, w Warszawie w Punkcie, czy Łodzi. Tego warszawskiego koncertu nie do końca pamiętam ze względu na mieszankę piwno-dżointową, póki coś tam jeszcze jarzyłem to oglądałem – była to zdecydowanie Partia dla niepoznaki wrzucona na plakaty jako Komety. Zagrali średnio, starej Partii zdarzały się zdecydowanie lepszy występy, ale i zdecydowanie gorsze też. Do Komet z Plebanem to nawet startu nie miało.

Komety 2004, już bez kontrabasu

W listopadzie ciśnienie w Kometach doszło do tego poziomu, że Arkus pokłócił się z Lesławem i w afekcie wrzucił na www, że odchodzi z zespołu. Dogadali się już następnego dnia i teraz z kolei został odtrąbiony na necie powrót oryginalnego pałkera, niemniej takie akcje oddawały w jakiś sposób, że zła atmosfera nie leżała wyłącznie w nieporozumieniach na linii basista – reszta grupy.

Oprócz sajkonajtowych zlotów w Warszawie było całkiem sporo mniejszych koncertów z okolic sajko, a od pojawienia się Pavulonów też i rockabilly. W sumie niezła ciekawostka, że w Polsce mini-rockabilly/rock’n’roll revival nastąpił na bazie rozwoju sceny sajko – to trochę jakby jajko zniosło kurę ;) De facto to przez kilka lat zespoły grające sajko i rockabilly stanowiły w Polsce jedną i tą samą scenę, a poza opisanymi histeriami między Kometami a Robotixami nie było żadnych zadrażnień. W czerwcu kojarzony bardziej z sajko Flymen wystąpił w 2 Kółkach na imprezie połączonej ze zlotem starych samochodów i rockabillową didżejką autorstwa Ewki, a oddźwięk wśród uczestników, w większości spoza klimatu, był bardzo pozytywny.

Z zagranicznych kapel sporym wydarzeniem miał być przyjazd do Warszawy Kings Of Nuthin’, którzy rok wcześniej pozamiatali nami w Zduńskiej Woli. Nie było więc miło doczytać się informacji, że kapela odwołała całą europejską trasę – teoretycznie mieli ją przełożyć na jesień, ale tak przekładali, że w Warszawie nie zagrali już nigdy. I już nie zagrają, biorąc pod uwagę tragiczną śmierć wokalisty w 2013 roku… Także jedyną zagraniczną kapelą związaną z sajko jaka zawitała do Polski w innym celu niż zagranie na którymś sajkonajcie była Ot Vinta – i trzeba powiedzieć, że trochę tego ich koncertowania było, bo na przełomie maja i czerwca przejechali się po naszym kraju z całkiem konkretną trasą, bo aż po dziewięciu miastach, a na dokładkę przyjechali jeszcze w wakacje do Kraśnika i na jakiś festiwal w Giżycku. W ramach tego tournee zawitali też i do Warszawy, gdzie ponownie zagrali w CDQ, tym razem na szczęście w dużo bardziej przystępnej cenie, szkoda tylko, że w czwartek, co ujemnie wpłynęło to na frekwencję. Oczywiście chłopaki z Równego zawsze było równiachami i nie było ściemy na scenie, tylko jak zwykle kozacki ogień, a pod sceną nie ściemniała publiczność bawiąc się przez cały set. Po koncercie rozkręciła się impreza na bekstejdżu, gdzie Ukraińcy polewali przywiezioną ze sobą wódkę bynajmniej nie w symbolicznych ilościach – dobrze, że mieszkałem wtedy trzy przystanki od CDQ, więc jakimś nadludzkim wysiłkiem dotarłem w domowe pielesze. Gorzej jak sobie rano uzmysłowiłem, że piątek zalicza się do tych feralnych dni, kiedy trzeba wstać i pojechać do roboty, nawet jak ma się chuch jak dobra gorzelnia.

Oprócz muzyków grających, albo starających się grać na żywca, rozpączkowały się też imprezy didżejskie w klimatach sajkowych i rockabillowych. Celowali w tym zwłaszcza Pietia Bigos i Roku, ale puszczaniem dźwięków z CD, winyli, tudzież MP3 zaczęli się też parać Lesław, Ewka – Crazy Seniorita oraz Wrzosek jako Dj Calluna. Z oczywistych względów nie przyciągało to tyle ludzie co koncerty, ale zawsze był to kolejny pretekst do ruszenia w teren i wypicia piwa w gronie znajomków. Przy okazji takiej didżejki w Indeksie przy uniwerku bramka nie chciała wpuszczać ludzi z klimatu, bo okazało się, że to impreza zamknięta dla jakiś patafianów – Lesław, który miał tego wieczoru puszczać muzę, najpierw próbował negocjować, żeby wpuścili znajomych, a kiedy nic z tego nie wyszło zawinął swoje manele i siebie samego z klubu – bardzo pozytywne zachowanie!


Tomek (organizator Old Skulli) oraz Slavik i Piotruś (Miguel & The Living Dead)

Na koniec o zjawisku jakie w roku 2004 wypłynęło z głębokich czeluści własnej subkultury na szersze wody undergroundowego światka stolicy, a mianowicie imprezach pod nazwą Old Skull i kapeli Miguel & The Living Dead. Cóż i któż zacz? Bazą całej imprezy były teoretycznie klimaty gotyckie, horror punkowe, bat cave’owe i death rockowe – jeśli chodzi o te dwa ostanie określenia to ja wtedy nawet za bardzo nie wiedziałem co to w ogóle jest. Gotyk łączyło jakieś dalekie pokrewieństwo z wczesną brytyjską sceną psychobilly – w Sunglasses After Dark grał Simon Cohen, który później przez wiele lat współpracował z Demented Are Go, P. Paul Fenech nagrywał z Alien Sex Fiend, w USA ukuto nawet takie pojęcie jak gothabilly, na mroczniejszą wersję sajko. Horror punk w latach 90-tych też zaczął przenikać się wzajemnie z psychobilly, czemu początek dała duńska kapela Nekromantix. Można więc powiedzieć, że wśród warszawskich sajkofanów pojawienie się tego rodzaju imprez wywołało życzliwe zainteresowanie. Szczególnym orędownikiem i propagatorem spędzania czasu na oldskulach okazał się Wrzosek – co zresztą dziwić nie powinno bo był zatwardziałym misfitowcem ;) Szybko też zapalił się do pomysłu Wino przez sentyment do małolackich lat kiedy słuchał dużo stuffu typu Killing Joke czy Bauhaus. De facto to w następnych latach oldskullowe imprezy nie ograniczały się tylko do wspomnianych na początku stylów – silnie reprezentowany na nich był też post punk, garażowy rock’n’roll, a okazjonalnie nawet psychobilly.
Pierwszy Old Skull miał miejsce pod koniec lutego 2004 i chyba jako jedyni zagrali wtedy Miguel & The Living Dead – był to zresztą ich debiutancki występ. Założycielem, motorem napędowym i pomysłodawcą w jaki sposób kapela ma funkcjonować był Piotruś vel Nerve69 vel Miguś, który był naturalizowanym warszawiakiem z Lublina i właśnie w stolicy znalazł ekipę do zmontowania kapeli. Wraz z  nim skład tworzyli trzej młodzieńcy, przynajmniej jeszcze wówczas młodzieńcy, z zimnofalowej kapeli Eva – Slavik na wokalu, Klaus na basie i Niuniek na perce oraz dodatkowo na klawiszach Goozzolini. O ile Miguś miał niesamowity zmysł do kompozycji i sklecenia kilku różnych stylów w jedno niepowtarzalne brzmienie, o tyle z dobraniem składu to trafił jak szóstkę w totka, bo jego koncepcje, charyzma Slavika i spontaniczność Klausa zsumowały się w kapelę doprawdy zjawiskową. Prawdę mówiąc pierwsze trzy koncerty Miguela przeszły mi obok. Na zapowiedzi tego debiutanckiego nawet nie zwróciłem uwagi. W czerwcu na drugim Old Skullu grali ze słowacką kapelą Last Days Of Jesus i amerykańskim Antiworld, ale cała impreza była dwa dni po koncercie Ot Vinty i jeszcze odczuwałem spustoszenie wyrządzone mi przez strumienie wódki jakie lały się po koncercie Ukraińców, więc też sobie odpuściłem. Niemniej opinie osób, które zaznaczyły swoją obecność na dwóch pierwszych oldskullach były jednoznaczne – ta nowa horrorowa kapela nie dość, że ma fajne numery to jeszcze je potrafi zagrać w ultraczadowny sposób i zrobić sceniczny show jak się patrzy. Trzeci raz występowali w nieśmiertelnej Aurorze z Phantom Limbs… i też nie poszedłem, sam już nie pamiętam dlaczego. W tym czasie już spora część sajkowej ekipy regularnie uczęszczała na imprezy oldskullowe i pokrewne, a kilkanaście osób z klimatów goth’n’deathrock’n’horror pojawiało się z kolei na większości warszawskich imprez psychobilly. Didżejka na Old Skullach nie stroniła od puszczania sajko, a w połowie października na drugiej odsłonie imprezy Zombie Goth’n’Roll Party wystąpili Tazsosi. Migueli udało mi się w końcu zobaczyć na żywca na 3 edycji halloweenowej imprezy organizowanej przez Pietię pod szyldem Rock’n’Roll Horror Night, którą w 2004 przeniesiono z Galerii Off do Punktu znanego z sajkonajtów, marnego nagłośnienia i niewiele lepszego piwa. Zgodnie z nową świecką tradycją impreza ta nie mogła obyć się bez setu 666 Aniołów, a skład uzupełnili jankesi z Kevin K & The Real Kool Kats oraz trochę hard core’owy, a trochę punk’n’rollowy Poker Face, w którym na wokalu udzielał się Kuba Panow – były basista Stan Zvezdy (w latach 80-tych), a na basie Rafi, który grał w jednym z pierwszych składów szwajcarskiej grupy horrosajkowej The Monsters.




Sajkostory 37



Mimo dziwnych zadrażnień na scenie pomiędzy Lesławem & Arkusem a Cosmicami, które rykoszetem trafiały w Robotix, generalnie klimat dla psychobilly był bardzo dobry.  Zainteresowanie prasy, tłumy na koncertach, dobre widoki na przyszłość... Pod koniec 2003 roku Lesław wpadł na pomysł by przejąć od Cosmików inicjatywę i zrealizować składankę z rodzimymi kapelami spod znaku sajko i rockabilly. Wydawcą miał być Jimmy Jazz, a dyrektorem przedsięwzięcia jego pomysłodawca, czyli lider Komet. Problem w tym, że nie do końca było z czego w tym okresie taki składak ulepić – działały trzy kapele o uznanej marce: Komety, Robotix i Zvezda, do tego z nowszej fali bez wstydu można było nagrać Pavulon i Tazsosów, a także dorzucić coś od nieboszczki Partii. Gdyby wrzucić po trzy niepublikowane numery wyżej wymienionych ansambli poziom płyty byłby naprawdę zacny, ale uwolniony z butelki dżin za cholerę nie chciał wejść z powrotem. Dla Lesława udział Robotix w wydawnictwie był nie do przełknięcia i nawet nie chciał podejmować rozmowy na ten temat, a nieskromnie mówiąc trochę się mnie radził w kwestii doboru kapel. Zadrażnienia na linii ex-Partia vs Cosmic doprowadziły w końcu do publicznego wyprania brudów na sajkowym forum – obie strony złożyły oświadczenia, które są naraz i ciekawe i kuriozalne, bo wyszło szydło z worka, że ta cała wielka wojna to o jakieś pierdy się toczy. Dla poprawienia humoru warto przeczytać je raz jeszcze ;)

Cosmic odpowiada             

2004-02-18 11:03:37

Drodzy Forumowicze!

Jesteśmy zaskoczeni (Tomek – autor tekstu i Radek) ilością wątków pojawiających na forum dotyczących działań naszej firmy, jednak systematyczne kreowanie nas na krwiożercze bestie komercji i nieuczciwości to już chyba przesada. Muzyki psycho i rockabilly słuchamy dłużej niż niektóre filary naszej sceny mają na karku, a właśnie ta fascynacja nurtem skłoniła nas do założenia firmy, która pomogłaby rozwojowi polskiego rynku. Do tej pory z uśmiechem na ustach obserwowaliśmy zmagania słowne w kwestiach - Kto pierwszy? Kto lepszy? itd. W związku z wypowiedziami podważającymi uczciwość działań naszej firmy chcielibyśmy się wypowiedzieć i w sposób ostateczny wyjaśnić kwestie szkodzące rozwojowi naszej jeszcze skromnej sceny psychorock’n’rollowej:

W kwestii składanki – nikt nie złożył firmie Cosmic żadnej oferty dotyczącej obecności Robotixa czy Stana Zvezdy na składance będącej przekrojem polskiej sceny psycho. Pomysł jest świetny i w pełni go pochwalamy, sami przygotowujemy składak psycho ale w kontekście całej Europy Wschodniej – na składance tej na pewno nie zabraknie Komet (jeżeli wyrażą zainteresowanie), których wkład w rozwój polskiej sceny bardzo doceniamy – ponadto Cosmic jest stałym odbiorcą albumu Komet z firmy Jimmy Jazz Records – która obok płyt Robotixa i Zvezdy jest sztandarową wizytówką polskiej sceny w rozmowach z partnerami i wydawnictwami z całego świata.

Ponadto ani Robotix ani Stan Zvezda nie są ograniczeni przez nas umowami handlowymi dotyczącymi umieszczania swoich materiałów na składankach, ze swojej strony uważamy to za bardzo dobry rodzaj promocji całego ruchu i pomagamy w umieszczaniu kawałków naszych zespołów na tego typu wydawnictwach. Co do jakoby omijania umów handlowych pomiędzy naszą firmą a Stanem Zvezdą dotyczących ograniczenia praw do ich nagrań to jest to zwykłe pomówienie – każde nagranie z materiału zarejestrowanego przez naszą firmę jest do dyspozycji zespołu (jeżeli chodzi o nieodpłatne uczestnictwo w wydawnictwach typu składanki) – jak już wcześniej wspominałem taka propozycja nie została nam złożona od strony wydawcy składanki a zespół chciał pokazać nowy materiał więc po prostu go nagrał i wszyscy jesteśmy z tego zadowoleni. Inna sprawa to Robotix, którego producent płyty (Lesław) po prostu nie zaprosił do współpracy.

W kwestii rozliczeń z firmą Jimmy Jazz Records prowadzimy dwustronną wymianę handlową, i nic nie jest mi wiadomo o żadnych zaległościach finansowych po żadnej ze stron, pisanie o nieumieszczeniu na składance zespołów Robotix i Stan Zvezda z powodu jakiś niewyjaśnionych rozliczeń z firmą Cosmic i bojkotu tych wykonawców przez firmę Jimmy Jazz Records to zwykły brak kultury – autor tych wypowiedzi chce skłócić środowisko, ze szkodą wyłącznie dla Was słuchaczy.

W kwestii rozliczeń z Kometami – nie było żadnych nawet ustnych ustaleń pomiędzy Kometami a firmą Cosmic, natomiast 2 lata wcześniej Radek prowadził rozmowy z zespołem Partia przekształcającym się w Komety jako firma Amigos. Została zorganizowana i opłacona przez naszą stronę trasa promująca płytę składankową Partii – pieniędzy z rozliczeń z poprzednim wydawcą do tej pory nie otrzymaliśmy (za co oczywiście nie winimy zespołu). Powstała wspólna koncepcja wydania płyty Komet – materiał jednak powstawał za wolno w stosunku do naszych oczekiwań terminu wyjścia na rynek (materiał powstał dopiero półtora roku później). Współpraca została obustronnie przerwana. Wszystkie płatności wynikające ze wspólnych ustaleń zostały przez naszą firmę dotrzymane. Nie poczuwamy się natomiast do zapłaty mandatu na bodajże 200 pln wystawionemu Arkusowi i Lesławowi złapanymi na rozlepianiu plakatów przez Straż Miejską (plakatów trasy promującej ostatnią płytę Partii za którą również zapłaciliśmy), a może chodzi o przyjacielskie pożyczenie pieca na imprezę Saturday Psychobilly Night za który mieliśmy nagle po koncercie zapłacić 100 pln – nam nie chodzi tu o pieniądze tylko o fakty – Waszej opinii jest to przedstawiane przez Arkusa co najmniej jak odmowa zapłacenia tantiem za 100.000 sprzedanych płyt – to żart, ale niemniej życzę takiej sprzedaży Kometom bo świadczyłoby to sile naszego polskiego psycho.

Co do stosunku Lesława i Arkusa do Cosmica i Robotixa: uważamy, że polskiej scenie jeszcze tak małej niepotrzebne są jakiekolwiek podziały i jesteśmy zadziwieni zaciętością ataków na naszą firmę, wszystkie zespoły i imprezy z nami związane. O składance, o której zrobiło się tyle szumu decydował tylko Lesław z Komet – brak propozycji od jego strony na zamieszczenie nagrań Robotixa to świadomy wybór a zarazem bojkot tego co firmuje Cosmic – szkoda, że kosztem zespołu i wszystkich słuchaczy. Faktem jest, że odrzuciliśmy propozycję Lesława jako producenta przy naszych wydawnictwach, naszym zdaniem muzyk o bardzo dużym dorobku i profesjonalnym warsztacie w przypadku Lesława oraz wyrobionym stylu muzycznym nie powinien narzucać swoich rozwiązań innym zespołom – chcieliśmy większej oryginalności i różnorodności a nie następnej kopii Komet. Bycie producentem czy DJ-em wymaga neutralności i obiektywizmu, czego braku się obawialiśmy. Rozumiem również niepokój gigantów związany z faktem pojawienia się zespołu, który pierwszy wydaje płytę na naszym rynku i ma szansę na zaistnienie w Europie i na świecie, brak wpływu na cały rynek niektórych widać boli – nas nie. Czas pokaże kto jest tym złym i czy zespoły które z nami współpracują na tym zyskają. Ponadto informujemy, że w najbliższym czasie (koniec marca) startujemy z nowymi imprezami, płytami i składankami oraz stroną: e-gazeta, sklep internetowy z największym wyborem odzieży, gadżetów i płyt psychorock’n’rollowych, radio z psycho muzą i telewizja internetowa odpowiednio pod Was sprofilowana, oraz normalny sklep w Warszawie. Po domknięciu wszystkich spraw damy Wam znać.

Nie spekulujcie słuchając niesprawdzonych informacji – bądźcie obiektywni – poczekajcie na wypowiedzi zespołów i firm wcześniej wymienionych.

Dziękuję wszystkim, którzy bez względu na zaistniałą sytuację przychodzą na

koncerty zarówno Komet jak i nasze Saturday Psychobilly Night (Komety również były ważnym gościem naszej imprezy i jakoś nikomu to nie przeszkadzało). Mamy nadzieję, że będziecie po prostu słuchać dobrych płyt i przychodzić na fajne imprezy – pranie brudów i leczenie swoich kompleksów na forum tylko przeszkadza tym, którzy dla Was grają.

Chętnie odpowiemy na Wasze pytania

Tomek– welik@cosmic.pl

Radek– radek@cosmic.pl

 

Komety odpowiadają


2004-02-23 10:57:48

Drodzy forumowicze.

Do tej pory uważaliśmy, że mówienie na forum publicznym o szczegółach dotyczących rozliczeń między Kometami a Cosmic Records (Radosław K. i Tomasz W.) jest conajmniej niedżentelmeńskie. Skoro jednak Cosmic próbuje (zniekształcając "fakty", a inne bardziej niewygodne dla nich przemilczając) "wybielić" siebie a nas "oczernić", postanowiliśmy przedstawić całą historię współpracy, a ocenę zostawiamy Wam drodzy forumowicze.

Współpraca z Radosławem K. i jego ówczesną firmą Amigos Music and Drink Company zaczęła się w 2000 roku. Radosław K. został menadżerem Partii. Mało skuteczny jako menadżer jednakże często próbujący pobierać wynagrodzenie za pracę innych (np. honorarium za koncerty, których nie załatwił). Ponieważ był naszym menadżerem przymykaliśmy oko na jego drobne malwersacje lub ich próby. W tym samym roku poznaliśmy też Tomasza W. dobrodusznego, mającego dobre intencje ale zupełnie nie mającego pojęcia o muzyce (w tym psychobilly) biznesmena, który do niedawna uważał na przykład że Komety grają SKA, a Jamesa Deana mylił z Deanem Martinem z czego wyszedł Martin Dean . Wiedza na temat psychobilly Radosława K. była "trochę większa". Jak twierdził w młodości był nawet przypadkowo na koncercie Stan Zvezdy oraz uczestniczył kiedyś w paru libacjach alkoholowych z Jackiem M. - wokalistą zespołu. W roku 2000 nie miał bladego pojęcia o istnieniu międzynarodowej sceny psychobilly oraz muzyce tego typu. Dzięki współpracy z Partią, a później z Kometami miał możliwość poznać ją bliżej. Zawsze nas zastanawiało dlaczego panowie z Cosmic kreują się na specjalistów od psychobilly. Próba dodania sobie wiarygodności czy splendoru? Kolejne pytania bez odpowiedzi.

Dowiedzieliśmy się od wielu osób z branży muzycznej, że panowie R. iT. od wielu lat bezskutecznie próbowali zaistnieć na rynku i poprzez muzykę docierać do młodych ludzi ze swoimi produktami (karta rabatowa Coolt, sklepy odzieżowe itp.) Nie udało się ze Ska, Nu Metalem więc postanowili spróbować wykorzystać do swoich celów rodzącą się polską scenę psycho/rockabillową. Zrozumieliśmy to podczas negocjowania z firmą Cosmic (wtedy jeszcze bez nazwy) warunków wydania debiutanckiej płyty Komet. Singiel (promujący płytę) z piosenkami "Tak czy nie"/"Blue Moon" został nagrany w połowie za pieniądze Komet w połowie za pieniądze Tomasza W., jednak Tomasz W. do dzisiaj nie zapłacił za mastering singla. Zrobił to Lesław S. zażenowany tym, że Tomasz W. ukrywał się przed właścicielem studia Grzegorzem P. Lesław S. naiwnie sądził, że Tomasz W. jako człowiek honoru odda mu te pieniądze. Stało się jednak inaczej.

Na wyraźne życzenie Radosława K. i Tomasza W. na okładce singla promocyjnego miał znaleźć się kontrabas narysowany w stylu Edwarda Lutczyna z którego wylatywały "wesołe nutki". Dowiedzieliśmy się też, że musimy nagrać piosenkę o Unii Europejskiej, za którą panowie mieli dostać dotację z UE oraz piosenkę w której znalazłby się wers "Pracuj, pracuj.. .", którą chcieli wykorzystać w akcji "Praca dla młodych". Co mieliby dostać za to w zamian niestety nie wiemy do dzisiaj. Wiosną 2002 Panowie postawili ultimatum: albo przyjmiemy ich warunki albo płyta się nie ukaże. Ponieważ na szczęście nie podpisaliśmy żadnych umów, pukając się w czoło postanowiliśmy szukać innego wydawcy a Cosmic Records "młodych talentów". Z tego co widzimy od czasu zerwania współpracy z nami, panowie chyba trochę ochłonęli i oprzytomnieli, ponieważ potem ani Robotixowi ani Stan Zvezda nie stawiali aż tak "extremalnych" warunków.

Cosmic postanowił nas ukarać. Sformułowanie, że graliśmy na drugim Psychobilly Saturday Night jako "gość specjalny" uważamy za wyjątkowo ironiczne. Po pierwszej edycji festiwalu, na którym nie wystąpiliśmy (warunki były nie do przyjęcia) presja publiczności była tak duża, że Cosmic niechętnie ale musiał zgodzić się na nasz udział oferując jednocześnie śmiesznie niskie honorarium za występ. Mimo to postanowiliśmy zagrać dla naszych fanów (podziękowania dla Human_Animala i Crazy Seniority za przekonanie Cosmica, że jednak powinniśmy wystąpić). Wtedy zrozumieliśmy jaką koncepcję "polskiej sceny psychobilly/rockabilly" mają Radosław K. i Tomasz W. – wykonawcy zarabiają mało w imię jak to oni określali "budowania sceny", Radosław K. i Tomasz W. zarabiają dużo wykorzystując koncerty do promowania swoich produktów. Stwierdziliśmy wówczas, że nie czujemy się częścią takiej "sceny". Przed w/w koncertem Radosław W. jako organizator poprosił Lesława S. o wypożyczenie dla występujących zespołów jego wzmacniacza gitarowego Fender DeVille. Zwyczajowo organizator płaci za wypożyczenie sprzętu 10% jego wartości. Lesław S. zgodził się wypożyczyć wzmacniacz za zaledwie 100,00 złotych co stanowi około 3,333% wartości wzmacniacza. Co ważne Lesław S. chciał dostać te pieniądze od Radosława K. a nie od zespołów co kłamliwie sugerował w swoim poście Cosmic. Na propozycję Lesława S. Radosław K. się zgodził lecz do dzisiaj pieniędzy nie zapłacił twierdząc że się nie poczuwa do tego. Podobnie nie poczuwa się do solidarnego zapłacenia kolegium (nie 200 lecz 900 zł). Przed koncertem kończącym trasę Szminka i Krew Partii 23 maja 2002 w klubie Paragraf 51 w Warszawie zgodnie z umową Radosław K. miał zająć się rozklejeniem plakatów. Z nieznanych bliżej przyczyn na mieście nie było ani jednego. Biorąc sprawy w swoje ręce Lesław S. i Arkadiusz K. w przeddzień koncertu objechali Warszawę sami rozklejając plakaty. Niestety wpadli w zasadzkę zjednoczonych sił straży miejskiej i policji. Pozytywnym wynikiem akcji plakatowej była duża frekwencja na koncercie co przełożyło się na honorarium Partii i jej ówczesnego menadżera Radosława K. Zespół grał za bilety z czego Radosław K. otrzymywał solidarnie jako menadżer 1/4 zarobionych pieniędzy. Nie znaczy to jednak, że poczuwał się do solidarnego zapłacenia części kolegium które w efekcie musieli zapłacić tylko muzycy Partii. Dalszą część mrożących krew w żyłach historii o firmie Cosmic usłyszycie pewnie od Robotixa kiedy Ci któregoś dnia zakończą współpracę z Cosmic.

Jak widzicie po wielu negatywnych doświadczeniach nie chcemy mieć nic wspólnego z firmą Cosmic i nie mamy obowiązku promować jej produktów. Pozdrawia Ska zespół Komety. Pozdrowienia dla Martina Deana. Budujmy razem "scenę psycho" z pieśnią o Unii Europejskiej na ustach.
p.s. Osobom, które sugerują, że autor satyrycznego terminu "Saturday Pozer Night" chciał obrazić wykonawców i publiczność Psychobilly Saturday Night chcemy wyjaśnić, że ten punkt widzenia jest subiektywny i całkowicie niezgodny z intencjami autora (Komety przecież grały na w/w festiwalu, a publiczność festiwalu jest w dużej mierze publicznością Komet).Stwierdzenie to tyczyło się tylko i wyłącznie panów z Cosmica, głównych organizatorów festiwalu pozujących na altruistycznych propagatorów psycho.

Wracając do polskiego sajkoataku to w końcu przeważyła koncepcja by zarejestrować nagrania jak największej ilości grup, które by się dało powiązać z założonym klimatem, więc ze swojej sugerowałem De Tazsos, a także te zespoły, które póki co były w powijakach. Pod koniec 2003 roku rodzima scena sajkowa powiększyła się o trzy kolejne kapele, rzecz jasna wszystkie z Warszawy – Buzz Astral, o którym była już mowa oraz Obibox i Flymen.

Flymen to był wyjątkowo młody, licealny skład. Zdaje się, że byli z Cervantesa – ciekawa sprawa bo z tej szkoły wywodziło się całkiem liczne, przede wszystkim żeńskie, towarzystwo bywające na imprezach sajko: Wronka, Wisienka, Basia, Agnes czy Monia… A przez jakiś czas Lesław z Komet uczył w tej szkole angielskiego – no cóż świat to zespół naczyń połączonych ;) Kojarzyliśmy flajmenów z twarzy z sajkonajtów, a od strony muzycznej trafiliśmy na nich przypadkowo, bo jesienią 2003 mieli próby w tej samej kanciapie co Buzz Astral, chyba jeszcze jako kapela noname. W przeciwieństwie do Obiboków młodziaki z Flymena trzymały się trochę z boku sajkowej ekipy. Znaliśmy się na cześć-cześć, ale piwa razem nie piliśmy. W pionierskim okresie grała z nimi laska na basie, potem zmienili skład na trzyosobowy (za bas wziął się wokalista), a od strony muzycznej ich eksperymenty z punko-sajko nie przetrwały chyba nawet roku. Mimo, że było to amatorskie granie to umiejętności gitarzysty ciągnęły wszystko do przodu, przykrywając braki reszty zespołu, szczególnie wokal wymagał sporo pracy. Ich nagranie na składak wyszło naprawdę nieźle choć głównie od strony instrumentalnej. W sumie obeszli problem z wokalem w specyficzny sposób, bo po jakimś czasie, chyba roku, a jeśli już to niewiele dłużej, Flymen postawił na nowoczesny instrumentalny surf, by wkrótce przejść w stan niebytu. Byłem raz w Aurorze na ich secie już w surfowym obliczu, wśród publiki przeważała młodzież w wieku licealnym - mam wrażenie, że w sporej części ich znajomi. Od strony muzycznej dało się tego słuchać, ale ja już tak mam, że po 20 minutach surfowe granie (poza Dickiem Dalem) zaczyna mnie nudzić i w tym wypadku nie było inaczej. Szczerze mówiąc to rozpad grupy nawet nie został specjalnie odnotowany, jako, że ani towarzysko, ani muzycznie nie byli specjalnie związani w Warsaw Wreckin Crew.


Flymen, 2004

Kompletnie inne story miało miejsce w przypadku Obiboxów. Po pierwsze znaliśmy się już wtedy nieźle z ich wokalistą Trefnym, a także perkusistą RudeBearem, a szybko też zakumplowaliśmy się z Przemkiem, gitarzystą i liderem kapeli oraz Gasikiem, który zabrał się za kontrabas. Po drugie zespół nie był przelotną efemerydą na sajkowej scenie, ale siedział na niej parę ładnych lat. Istnieje zresztą do dziś, cały czas mając w swoim graniu sporo elementów psycho czy rockabilly, choć stylistycznie chyba bliżej im do pomysłów Partii. Trefny na jesieni 2003 przesłał mi pierwsze mp3 z próby kapeli, na żywca zadebiutowali nieco później, bo w styczniu 2004 – najpierw w legionowskim MOK-u, a następnie już w stołecznym Tunelu. Te ich pierwsze sety to była czysta amatorszczyzna, szczególnie w wykonaniu Rudebeara, który nie dość, że ni cholery nie potrafił grać na bębnach to jeszcze siedział za nimi strasznie spięty. Niemniej zostali docenieni za entuzjazm. Mimo wszystko spora część publik sajkowej wywodziła się z klimatów oiowych i punkowych, gdzie zdecydowana większość „muzyków” ma umiejętności na poziomie basic, albo wręcz nie ma umiejętności żadnych – i jak w bieganiu amatorskim liczy się nie osiągnięty czas, ale samo uczestnictwo. Just for fun. Obibox w początkowym okresie, na miarę skromnych możliwości technicznych, próbował grać wesołkowate sajko w klasycznym stylu, dla którego nawet ukuli nazwę agrobilly, a wszystko okraszone nieco infantylnymi tekstami. Dość szybko wypadł ze składu Rudebear, który zresztą niedługo potem wypadł w ogóle z klimatów sajko jako takich. Znajomy z Legionowa (znany na forum jako BlitzkriegBop), gdzie mieszkał pierwszy perkusista Obiboxów, opowiedział nam potem dość kosmiczną historię. Mianowicie Rudebear w jakiś sposób odkrył, że ma żydowskie pochodzenie, zaczął nagle pomykać w mycce, po bokach fryzury zapuścił kabelki, a widząc starych znajomych przechodził na drugą stronę ulicy. Szalom. Rude odpadł już podczas nagrywania numeru na polski sajkoatak – Obibox na perce wspierał gościnnie Arkus. Potem obowiązki bębniarza przejął na kilka lat Stefan, uczestnik sajkowego forum pod ksywą Suck My Gun, oraz zaprzysięgły fan Motorhead – po prawdzie to okazało się, że przewyższa umiejętnościami pozostałych Obiboków o trzy głowy. Według starego przysłowia „wasza kapela jest na tyle dobra na ile dobry jest wasz perkusista” Obibox nagle z totalnej amatorki wskoczyli na przyzwoity level, a nowy bębniarz kapeli okazał się przy tym naprawdę fajnym i niegłupim kumplem, który zaliczył z nami legendarny wyjazd do Speyer. W latach 2004-2005 Obibox, De Tazsos i Buzz Astral stanowiły mocno zaprzyjaźnioną trójcę, a klimat między kapelami był naprawdę bardzo dobry. Coś czego zabrakło wcześniej na linii KometyRobotix.

Obibox, 2004

Na kompilacji pojawiła się jeszcze jedna warszawska młoda kapela, o której jednak ciężko mi cokolwiek napisać poza tym, że zwało się toto Plastic Stars, a wynalazł ich w sobie tylko znany sposób Lesław. Ten kawałek jaki zrealizowali na PAOP nie miał wiele wspólnego sajko, a grupa okazała się typową efemerydą, która nie zaznaczyła swojej obecności na żadnych innych wydawnictwach, tudzież koncertach. Uprzedzając nieco fakty dwa lata po wydaniu PAOP ex-gitarzysta Plastic Stars, Troll, dołączył do pułtuskiej formacji The Kolt powstałej z kolei na gruzach Robotixa. Troll grał też w ska-punkowym, a później już punkowym bez ska The Kuflers, które czasami występowało na scenie wspólnie z warszawskimi kapelami sajko.

Jeśli chodzi o kapele z dłuższym stażem to tradycyjnie świetnie wypadła Stan Zvezda, która podobnie jak w przypadku płyty długogrającej wzięła na ruszt numer z wykopalisk – tym razem James Dean znany jeszcze z koncertowych kaset z lat 80-tych. Wyszło super, szkoda tylko, że dla Zvezdy było to studyjne „pożegnanie z bronią”. Od reaktywacji w 2001 roku ich materiał koncertowy bazował praktycznie tylko na starych numerach i coverach – dało to młodszej części publiczności niepowtarzalną możliwość by zapoznać się z graniem pionierów rodzimego sajko, a starszym przypomnieć zamierzchłe czasy. Problem, że na takim paliwie nie dało się długo jechać, a próby robienia nowego repertuaru nie wyszły poza dwie czy trzy mocno mierne kompozycji w stylu pomiędzy softowym punkiem, a hard rockiem. Niemniej żywiołowość Jacka na scenie rekompensowała fakt, że na koncertach ciągle grają to samo.


Ponieważ płyty była autorskim pomysłem Lesława nic dziwnego, że mocno została wyeksponowana na niej pozycja Komet i Partii – choć w tym przypadku ze względu na zasługi i poziom kapel było to jak najbardziej uzasadnione. Szkoda tylko, że nie udało się stworzyć z tej okazji więcej materiału,  albo wygrzebać jakiś archiwalnych perełek. De facto to jedynym nowym numerem były Krzywe nogi, które ponoć traktowały o Macieju Maleńczuku, po którym grupa ostro jechała w wywiadach. Od strony muzycznej było to coś w połowie drogi między wczesnym brzmieniem Komet, a późnym Partii, nie dziwne więc, że wypadło naprawdę zacnie. I podobnie jak w przypadku Zvezdy nagranie to zamykało pewną epokę – po raz ostatni Komety nagrywały w studio z Plebanem… i z kontrabasem. Drugim numerem był cover piosenki Wojciecha Gąsowskiego Tylko wróć alias Tak mi źle z tekstem Wojciecha Młynarskiego znanej z kultowego serialu Wojna domowa. Jeśli chodzi o wersję Komet to, no cóż, zdania na forum i w rozmowach były podzielone. Ja osobiście nie przepadam za tą nieco melancholijną i rozwlekłą interpretacją Lesława – zrealizowane jest to bardzo dobrze, ale kompletnie brakuje temu energii pierwowzoru. Mniej więcej w tym samym okresie Komety nagrały też kawałek Szara rzeczywistość na tribut Dezertera i tu odczucia mam o 180 stopni odwrotne. Oryginalna wersja to jeden z najbardziej drapieżnych i czadowych songów w historii punk rocka i porywanie się na coverowanie tej kompozycji to nieco karkołomne zadanie – ale tu Lesław, Arkus, a przede wszystkim Pleban odwalili taką sztukę, że kapcia z nóg, a czapki z głów. Ups… oczywiście trzeba dodać jeszcze Nikę, weterankę polskiej sceny punkowej, która śpiewała w tej wersji z Lesławem – nie jednocześnie, ale każde swoją partię na zmianę. Aż chyba zaraz sobie zapuszczę ten numer, bo to taki ogień, że gdyby diabeł wyszedł z piekła i ktoś by mu to wrzucił na słuchawki, to by zawstydzony z podkulonym ogonem szybko wrócił na kwadrat. Trzecim numerem Komet jaki trafił na PAOP był znany z debiutanckiego CD Lonely Sky będący przeróbką numeru Astro-Zombies.
Co do Partii to biorąc pod uwagę, że kapela od paru miesięcy nie istniała trudno było oczekiwać, że otrzymamy na składaku nowe numery, choć osobiście uważam, że mogliby pogrzebać bardziej po jakiś archiwalnych demówkach czy nagraniach koncertowych. A tak na Psycho Attack Over Poland trafiły dwa numery z płyty Żoliborz-Mokotów.
Z prehistorii Lesław sięgnął jeszcze do numeru Aerozol Skarpety, szkoda, że jednego z najgorszych jakie ta grupa popełniła.


Najmocniejszym punktem całej składanki były nagrania Pavulon Twist i De Tazsos. W przypadku tej pierwszej grupy chyba nawet Lesław był pod wrażeniem, bo zrobił wyjątek (tak jak i dla swoich grup) i zamieścił dwie piosenki warszawskich rockabillowców. Po raz pierwszy usłyszeliśmy dokonania Pavulonów w studio przy Lubelskiej, kiedy przybyliśmy ekipą na nagrywkę numerów Tazsosów i Buzza Astrala. O ile się nie mylę oni wtedy zarejestrowali jeszcze trzeci numer, który na składak nie trafił. Słuchaliśmy tego z otwartymi ustami, bo zrobili produkt doskonały – kawałki były na fajnym pomyśle, dobrze zagrane i nagrane, z kapitalnym brzmieniem, a wokalne umiejętności Andrieja przeszły wszelkie oczekiwania. Aj tam umiejętności – natura obdarzyła go wyjątkowo czystym barytonem, którego słuchało się z niekłamaną przyjemnością. Szkoda tylko, że on dobrze zaśpiewać mógł jedynie w ojczystym języku, czyli po rosyjsku. Angielskiego nie znał, a polski kaleczył, mimo, że siedział u nas już z 10 lat.


De Tazsos wybrali na PAOP jeden ze swych najstarszych kawałków Ludzie koty i nie byłem odosobniony w odczuciach, że to najlepszy numer z całej składanki, mocno podlany sosem a la Meteors. Praca w dobrym studio, na dobrym sprzęcie z lampowymi piecami i rozsądnym technicznym pokazywała jak fajne brzmienia mogą osiągnąć nawet kapele amatorskie czy półamatorskie. A De Tazsos mimo, że byli absolutnymi samoukami, wywodzili się ze społecznych nizin i prowadzili tryb życia na poziomie nie do końca kontrolowanego menelstwa, to mieli jakąś naturalną smykałkę do muzyki, a na dodatek potrafili zaangażować się w kapelę zarówno czasowo jak i emocjonalnie. W efekcie z ogromną przyjemnością można było oglądać jak szybko się rozwijają i z jaką łatwością przychodzą im pewne rzeczy. Byłem przy rejestrowaniu Ludzi kotów, bo nagrywaliśmy swój numer z Buzz Astralem podczas tej samej sesji i  byłem trochę w szoku – Tazsosi byli pierwszy raz w życiu w profesjonalnym studio, ale weszli jak do siebie, zagrali i nawet specjalnych poprawek nie trzeba było robić. Technik był zadowolony, Lesław, który jako dyrektor artystyczny asystował przy wszystkich nagrywkach też nie miał żadnych uwag. Samo studio było na warszawskiej Pradze w takiej gigantycznej, stojącej nieco na uboczu kamienicy, w której obecnie mieści się klub Nieznośna Lekkość Bytu, a sesja miała miejsce chyba w styczniu 2004, w przeciągu jednego wieczoru. Nie pamiętam dokładnie jaka była kolejność, ale chyba Buzz Astral nagrywał jako drugi biorąc na warsztat numer Ona ma z tekstem Jezka, muzycznie zrobiony przeze mnie. Nazywaliśmy go czasami na próbach madsinem, bo jeden z riffów był bliźniaczo podobny do tego z numeru Loco Toxic berlińskiej kapeli. Szczerze mówiąc to jak robiłem ten kawałek to nawet się nie inspirowałem Mad Sinem, dopiero potem mi coś zaświeciło, że jest to podobne i próbowałem nawet zrobić jakiś retusz, ale nic mi nie pasowało i zostało to w pierwotnym kształcie. Po prawdzie to dużo później się skapowałem, że identyczny riff jeszcze wcześniej użyli w jednej piosence amerykańcy z Hellbillys – no cóż poprzednie pokolenia nie pozostawiły nam zbyt wiele miejsca na oryginalność ;) W sumie nagraliśmy ten numer chyba w nieco ponad półtorej godziny z czego mnie więcej połowę czasu zajęła perkusja Trodżekta. Gitarę nagrywałem chyba w 15 minut, co biorąc pod uwagę, że nie specjalnie potrafiłem na niej grać było dla mnie wybitnym osiągnięciem ;) Patryk jako najlepszy grajek bas ogarnął chyba za pierwszy razem. Jezkowi wokal też poszedł w miarę szybko, a że było jeszcze kapkę czasu z zarezerwowanego na nagrywkę to na początku numeru dograliśmy wydarcie się Anki, ówczesnej laski Pomka z Tazsosów. Lesław jak w przypadku Tazsosów zostawił nam praktycznie wolną rękę w dobraniu brzmienia i aranżacji – zrobiliśmy lekki distortion, żeby brzmiało bardziej punkowo i z efektu końcowego byliśmy nie mniej zadowoleni niż marysiniaki z Ludzi kotów. Niezręcznie mi oceniać własny kawałek, ale późniejszy odbiór był bardzo przychylny, byłem w ciężkim szoku jak mi znajomi mówili, że puszczają go okazjonalnie w Radiostacji. Przy okazji całego przedsięwzięcia w tym praskim studio podpisałem w imieniu kapeli umowę, której nawet nie chciało mi się czytać. W rozliczeniu dostaliśmy od Jimmy Jazz kilka egzemplarzy składanki, swój komuś pożyczyłem i tyle go widziałem, w rezultacie jak chciałem kiedyś ją przesłuchać to musiałem ukraść z sieci. A cała sesja nagraniowa zakończyła się w jedyny możliwy sposób ponieważ De Tazsos + Buzz Astral zawsze = najebka, która zaczęła się już w studio wódeczką, a zakończyła piwkiem w praskiej knajpie w towarzystwie miejscowych alkoholików. 


Buzz Astral, 2004

Ostatnią warszawską kapelą jaka trafiła na PAOP był projekt muzyków ze Starych Singers pod nazwą Mitch & Mitch. Na kompilacji dali kapitalną countrowo-billową przeróbkę numeru Misfits 20 Eyes, ale ogólnie nigdy nie przekonałem się do Miczów. Nie wiem jaka była przewodnia myśl towarzysząca zakładaniu owego ansambla – czy miało być to jajcarskie country, czy jaja z country? Cokolwiek by nie miało to być wyszły wydmuszki. Poza nielicznymi wyjątkami brakowało tej muzyce energii, a bardziej niż country przypominało to jakieś bluesowe rzępolenia. Widziałem ich dwa razy na żywca i też była padlina. Szczególnie, że miałem dobrą skalę porównawczą, bo w wakacje 2003 roku występowali na Małym Dziedzińcu UW jako support Butch Meier. Ta niemiecka kapela złożona z czterech wąsatych młodzieńców też grała coś co w zamierzeniu było jakimś alternatywnym, czy odjechanym country, ale robiło to na poziomie o 10 pięter wyższym od Miczów, potrafiąc dokonać np. przeróbki numerów Iron Maiden na kowbojskie rytmy.

Mitch & Mitch, 2004

Rzutem na taśmę Lesław jeszcze wpadł na pomysł by dorzucić po kawałku wrocławskiego Headhunters i łódzkiego 150 Watts. O tej drugiej kapeli już wspominałem – byli pionierami punk’n’roll (w mocno hard core’owym wydaniu) w Polsce, ale łączenie ich z sajko było mocno dyskusyjną kwestią. Headhunters z kolei supportował Partię, albo Komety we Wrocławiu i stąd chyba ich obecność na PAOP, choć muzycznie to był punk z elementami hard rocka, czy glamu. Fakt faktem, że wokalista, bardzo sympatyczny gość o wdzięcznej ksywie Suszona Ryba, był fanem sajkowego grania, ale w muzyce jego kapeli nie było tego słychać.

Mimo przykrego wrażenia jakie wywołało zamieszanie i komentarze z okazji pominięcia przez Lesława na składance Robotixów to sama płyta z pewnością była świetnym pomysłem i chwała liderowi Komet, że na niego wpadł, podjął się jego realizacji i dopilotował do utrwaleniu materiału na aluminiowych krążkach. Psycho Attack Over Poland spotkał się z bardzo przychylnymi recenzjami, ale tylko wśród sajkowej ekipy i ludzi związanych z klimatem, bo poza tym odbiór był raczej marny, a sprzedaż jeszcze gorsza – w pierwszym roku poszło chyba 150 egzemplarzy, co pewnie nie zapewniało Jimmy Jazz nawet zwrotu poniesionych nakładów. Co by jednak nie pisać o zadach i waletach kompilacji jest to ważny dokument w postaci audio tyczący się rodzimej sceny sajko, kiedy przechodziła gwałtowny rozwój.


A na koniec jeszcze archiwalne impresje Piotra Wrzoska:

V/A - "Psycho Attack Over Poland" (2004 Jimmy Jazz Rec.)

W połowie lat 80-tych, nakładem Tonpress-u, ukazały się niespodziewanie w Polsce dwie części składanki "Psycho Attack Over Europe", prezentujące dokonania ówczesnych tuzów sajkowej sceny. Pomimo, że brakowało tam gwiazd tego kalibru co Meteors czy DAG, to płyty te w dużej mierze przyczyniły się do tego, że na naszych ziemiach pojawili się pierwsi wariaci łażący z "czubem" na dyni i w butach "na słoninie" na nogach. Te pierwsze załogi co prawda dość szybko znikły z subkulturowej mapy Polski, ale ziarenko zostało zasiane. Jednym z tych, który dzięki tym wydawnictwom łyknął sajkowego bakcyla, był Lesław, który oprócz liderowania Partii (której zawdzięczamy obecny renesans r'n'r w naszym kraju) i Kometom (które kontynuują rozpoczęta przez Partię misję niesienia kaganka r'n'r wśród gawiedzi) podjął się również piastowania funkcji "dyrektora artystycznego" wydawnictwa, które obecnie ujrzało światło dzienne. Nosi ono tytuł "Psycho Attack Over Poland" i dokumentuje kondycję psycho'wej sceny w III RP roku pańskiego 2004... 17 utworów, 13 zespołów układających się nam w następującą miksturę:

1. Komety - "Krzywe nogi" - czyli niekwestionowani liderzy swojskiej odmiany rockabilly (czy jak kto woli neo-rockabilly), znanej pod nazwą Żolibilly, w kawałku, który tak naprawdę bardziej pasowałby (zarówno ze względu na muzykę jak i tekst) do repertuaru Partii. "Krzywe nogi" to żwawo zagrany punk'n'roll, z naciskiem na drugi człon tej nazwy. Właścicielem tytułowych krzywulców jest podobno krakowski bard Maciuś Maleńczuk. Ogólnie sympatyczny numer z fajnie dudniącym kontrabasem, ale troszkę poniżej porzeczki, którą chłopaki zawiesili na swoje debiutanckiej płycie.

2. Flymen - "Night Stomp" - Ten numer mógłby się spokojnie znaleźć na oryginalnych "Psycho Attack-ach". Dokładnie w takim klimacie pogrywali wykonawcy, którzy się tam znaleźli. Krótko mówiąc lata 80-te i klasyka. Szkoda tylko, że jest taki krótki. Ledwo człowiek, zacznie się w nim rozsmakowywać już się kończy. Niecierpliwie czekam na dalsze objawienia tego zespołu.

3. Pavulon Twist - "Szpital psychiatryczny (Psychobolnica)" - Przyjaźń polsko-rosyjska kwitnie i ma się dobrze. I powiem, Wam drodzy państwo, że jeśli ten związek ma wydawać takie plony, to ja pozostaje jego gorącym orędownikiem. Panowie nie mają zamiaru szaleć i ten kawałek to klasyczne rockabilly, zagrane na nieklasycznym instrumentarium (bo z basem, a nie kontrabasem). Na uwagę zasługuję zajebiste brzmienie (widać, że opłacało się inwestować w sprzęt "z epoki").

4. Stan Zvezda - "James Dean" - tatusiowie polskiego sajko w niezmiennej, żelaznej formie. Solidna firma i solidna jakość. Oprócz tego, że muzycznie kawałek trzyma wysoki poziom ich szlagierów z lat 80-tych, to jego brzmienie (zwłaszcza gitary) jest według mnie lepsze od tego, które osiągnięto na płycie.

5. Partia - "Skillshot" - jeden z lepszych utworów z najlepszej płyty Partii. Cóż więcej można powiedzieć.

6. Plastic Stars - "Nie wiesz dokąd iść" - według mnie najsłabszy numer na płycie... i to nawet nie dlatego, że jest słabo zagrany czy nagrany. Po prostu za bardzo, mi przypomina dokonania niektórych polskich zespołów pankowych próbujących grac ska. Bo muzycznie to psycho bym tego nie nazwał, tylko takim punko-ska właśnie. Poza tym jakoś nie mogę się przekonać do wokalu. Z drugiej strony słyszałem, że ta ekipa jest strasznie młoda. Wierzę więc, że nabiorą doświadczenia, okrzepną, wyrobią się jak ruskie kalesony i na następnej część "PAOP" zagrają tak, że mi kopara opadnie. Czego im życzę z całego serca, bo potencjał chłopaki mają.

7. De Tazsos - "Ludzie koty" - ten kawałek (dla odmiany) jest według mnie największym hitem na płycie. Klimat jak z wczesnych nagrań Meteors, tylko, że wokalu Patrykowi, to Fenech mógłby co najwyżej pozazdrościć. Stawiam szóstkę i czekam na kolejne koncerty (tylko niech chłopaki piją po zejściu, a nie przed wejściem na scenę ;))

8. Headhunters - "Tylko zadzwoń" - kawałek, który chyba najbardziej różni się stylistycznie od pozostałych utwór na całej płycie. Szczerze mówiąc jak się tak dobrze przysłuchać to ten numer bardziej podpada pod tradycyjny rock, niż pod jakieś tam -billy. Nie wiem czy było to zamierzone czy nie, ale jak dla mnie (zarówno ze względu na tekst jak i muzykę) ten kawałek jest niezłym pastiszem kawałków Partii. W sumie nie jest nawet zły, ale nic by się nie stało gdyby w ogóle nie znalazł się na płycie.

9. Partia - "Oskar Hell" - kolejny numer z "Żoliborz - Mokotów". Ja osobiście wole, te bardziej żwawe, ale wiem, że wiele osób ten właśnie numer uważa za największy hit z tamtej płyty. Nie powinny więc być zawiedzione.

10. Skarpeta - "Aerozoll" - kolejny (obok Partii) zespół, który znalazł się na tej składance "pośmiertnie". Numer fajny, ale szczerze mówiąc spośród tych bardziej rock'n'rollowych kawałków Skarpety chętniej widziałbym tu "100 na 100" na przykład.

11. Buzz Astral (and the Bone Colectors) - "Ona ma" - tu z kolej mamy do czynienia z kawałkiem utrzymanym w klimacie punkobilly (czy jak niektórzy utrzymują horrorbilly). To chyba najszybszy i najostrzejszy numer na całej płycie (no i słusznie... w końcu traktuje o nieumarłej ;)). Na mojej wieży katowany najczęściej obok De Tazsos.

12. Komety - "Lonely Sky" - numer jak wiadomo bardzo fajny i znany wszem i wobec z debiutanckiej płyty Komet, ale biorąc pod uwagę, że jest to jeden z trzech kawałków żolibojsów zamieszczonych na tej składance, to może lepiej by było ustąpić to miejsce innemu utworowi, albo innej kapeli.

13. The Obibox - "Rockabilly Kid" - agrobilly pełną gębą... czyli jeśli dobrze rozumiem intencje twórców, ma być to rockabilly z silnie wyeksponowanymi korzeniami countrowymi. Nasze rodzime rednecki grają, prosto, skocznie i radośnie. Tekstowo też trzymają poziom... walą prosto w mordę. Więcej nie napiszę bo dygam, że może im się nie spodobać i nadzieję się na ich piąchę... :).

14. Pavulon Twist - "Początek Wolności (Nacziała Swabody)" - tym razem chłopaki w odsłonie bardziej surfującej. Nie mylić jednak z optymistycznymi pioseneczkami spod znaku Beach Boys. Kawałek jest raczej melancholijno-smutny... co nie dziwi jeśli weźmiemy pod uwagę, że tekst traktuje o samobójstwie... Wspominałem już, że chłopaki mają najlepsze brzmienie ze wszystkich zespołów? Chyba tak...

15. Mitch & Mitch "20 Eyes" - nooooo.... tu to już hillbilly na całego... i w sumie nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Micze kowerują kawałek mistrzów z Misfits... i robią to po mi(sz)czowsku. Z jednej strony słychać charakterystyczną dla horror-punkowców z hameryki melodie, a z drugiej człowiek słuchając tego kawałka czuję jak mu się kark robi czerwony i traktor pod tyłkiem rośnie :). Dal mnie bajer proszę księdza.

16. 150 Watts - "To miasto nie zaśnie" - drugi obok "Skillshot" instrumentalny numer na płycie. Ostro (ale bez przesady) i do przodu. Taki miks r'n'r z lat 60-tych (z echami surfu) z punkiem, to się chyba teraz w szerokim świecie greaser punk nazywa. Coś w tym jest. Ogólnie fajnie, ale chętniej bym usłyszał 150 Watts z wokalem.

17. Komety - "Tak mi źle" - na deser Lesław, Arkus i Pleban biorą na warsztat, hit z "Wojny domowej". Pomimo drobnych modyfikacji tekstu ("creepers but się rozkleił", "na flipperach tam gdzie wiesz"), zagrania tego kawałka na modłę Kometową (czyli bardziej "melancholijnie") i kilku ładnych wejść kontrabasu, ten utwór ciągle nie chce brzmieć ani psychobillowo, ani rockabillowo, tylko big beatowo... ale może taki był zamysł.

Tak to mniej więcej wygląda.

Jedynym poważnym minusem tej płyty jest dla mnie okładka... i to zarówno ze względów graficznych jak i merytorycznych. Po pierwsze dlatego, że jej front byłby bardziej adekwatny do płyty pt. "Glam Rock (ew. disco) attack over Poland" (chyba istnieją lepsze symbole muzyki psychobilly niż creepersy, w dodatku tak tragicznie narysowane), po drugie, w zamieszczonej we wkładce historii sceny psycho zupełnie pominięto udział Robotix, co jest jak dla mnie jakimś nieporozumieniem, a po trzecie, dobrze by było zamieścić na wkładce adresy kontaktowe do zespołów, bo jak wiadomo dla młodych kapel to dobra szansa na szersze zaistnienie w światku szołbiznesu... Ale jak wiadomo to tylko opakowanie, a liczy się tylko produkt "zasadniczy" czyli muzyka, a że ta jest znakomita to nie ma co marudzić. Ma się rozumieć, że dla każdego polskiego psychobillowca ta płyta to zakup obowiązkowy, a dla pozostałych świetna okazja do poznania kilku świetnych zespołów. Mam też nadzieję, że wywrze ona co najmniej taki wpływ na ludzi, którzy ją usłyszą, jak "Psycho Attack Over Europe" na paru typów prawie dwadzieścia lat temu...

(Wrzosek)