poniedziałek, 2 grudnia 2013

Sajkostory 28



Po marcowym gdyńskim koncercie Partia przeszła jeszcze jedną, przedostatnią transformację. Tym razem Plebana zastąpił basista Stan Zvezdy Grzesiek, co było po części pokłosiem tego dwuosobowego występu w Uchu, a po części pogarszających się relacji z chłopakami z Pułtuska na tle Robotixa i Cosmica. Co prawda Pleban dalej grał w Kometach, ale myślę, że nie bez znaczenia był fakt, że nie miał na swojej pozycji konkurencji i był nie do zastąpienia, niemniej atmosfera w grupie zaczęła się robić powoli toksyczna. Partia w tym okresie była już trochę w stanie zawieszenia i jedyny koncert w nowym składzie zagrała w kwietniu 2003 roku przed Damned w Proximie. Tak, tak – tą legendarną kapelą, która wydała pierwszy punkowy album w historii (jeśli chodzi o Europę), a następnie podryfowała w kierunku gotyckiego rocka czy post-punka z horrorowymi klimatami. Lesław próbował wtedy wkręcić mnie i Sivą na listę, ale była taka kicha z frekwencją, że organizator umoczył na grube tysiące nadwiślańskiej waluty, a wszelkie listy zostały anulowane i trzeba było kupować bilety po 60 złotych, co było kosmiczną ceną jak na ówczesne realia. Niemniej Damned z trzema oryginalnymi muzykami w składzie (Vanianem, Ratem i Captainem) oraz Patricią (ex-Sisters Of Mercy i Gun Club) na basie i zwariowanym klawiszowcem Montym Oxy Moronem zagrał koncert, który był wart każdej wydanej złotówki. A i Partia z nowym basistą wypadła naprawdę nieźle. Grzesiek zwany też „Staszkiem” nie pograł w sumie z Lesławem i Arkusem długo, bo wraz z premierą debiutanckiego albumu Komet, to ten drugi projekt żolibillowców uzyskał priorytet pierwszeństwa.

Damned mniej więcej z 2003 roku (fot. http://www.multinet.no)

W marcu 2003 nakładem „garażowego” Jimmy Jazz wyszła długo oczekiwana płyta Komety. Nawet wyjątkowo długo, bo pierwsze zapowiedzi były jeszcze z roku 2000, a spora część kawałków zawartych na CD pochodziła też z tego okresu – 5 numerów zagrali podczas pierwszego koncertu w Remoncie w 2000 roku: Love At First Bite, Nuda, Graveyard Stroll, Tak czy nie oraz Lonely Sky, a Król Filipperów był nagrany (razem z Tak czy nie) w tym samym roku na składankę dołączaną do Garażu pod tytułem Punks, Skins & Rude Boys Now! Jedyny kometowy kawałek z późniejszego okresu to Gdzie ona jest – choć tutaj strzelam w ciemno, bo nie wiem kiedy naprawdę powstał. Całość została uzupełniona dwoma coverami oraz numerem Samobójczynie nijak się niemającym do stylistyki i klimatu płyty Komety – zdecydowanie bardziej pasującym do grania Partii właśnie. Skąd więc to dwuletnie opóźnienie, skoro cały repertuar był już dawno gotowy? Wersja zespołu była taka, że terminy pozawalał wydawca, ale cytując klasyka, Jana Tomaszewskiego, „nic tu się kupy nie trzyma, a w zasadzie tylko kupy się trzyma”. Skoro nagrań dokonano w 2002 roku, to przecież nie jest winą wytwórni, że materiał nie ukazał się jak zapowiadano w roku 2000, następnie 2001 i wreszcie na początku 2002 roku. No bo mimo wszystko ciężko jest wydać płytę z czymś czego nie ma. Niby nie powinno mieć to żadnego znaczenia, że ostatecznie debiut Komet trafił do dystrybucji w marcu 2003, gdyby nie jeden fakt – cztery miesiące wcześniej swoją pierwszą płytę wypuścił Robotix. Mam wrażenie, że wojna na grabki i łopatki jaka wybuchła potem w sajkowej piaskownicy miała właśnie źródła w tym opóźnieniu i niespełnionych ambicjach. Jakby nie patrzeć, Lesław z Arkusem byli prekursorami drugiej fali nadwiślańskiego sajko – swój punkt widzenia na tą sprawę chyba w miarę jasno wyłożyłem już wcześniej, więc tylko jedna sprawa. Komety w przeciwieństwie do eklektycznej Partii miały być grupą zdecydowanie bardziej jednolitą stylistycznie, grając klasyczne psychobilly i neo-rockabilly. Chłopaki z Robotixa, jeszcze w czasach Skarpety, w jakiś sposób byli ich uczniami, czy nawet protegowanymi na muzycznej scenie. I nagle w ciągu paru miesięcy Robotixy zrobili materiał, nagrali go i wydali na CD, czyli to do czego Komety nie mogły się zebrać od trzech lat, zdobywając palmę pierwszeństwa na pierwszą polską płytę sajko. Jak mocno to siedziało w żolibillakach, że właśni uczniowie przegonili ich tuż przed metą, niech świadczy wpis Arkusa na forum sajko, gdzie zaczął się pieklić na pisaną przeze mnie historię psychobilly. Chodziło mu o to, że to nie prawda, że Robotix wydał pierwszą płytę w tym stylu w Polsce, bo przecież Partia zrobiła to wcześniej. Zaczęło się obsmarowywanie w wywiadach pułtuskiej kapeli, całkowicie poniżej wszelkiego poziomu, jakieś żenujące wpisy na necie, od Plebana zaczęli brać pieniądze za pożyczanie pieca basowego do grania z Robotixami. Tak jakby to Robotix był winny 3 letniego poślizgu w wydaniu debiutu Komet.

Komety - Komety [2003, Jimmy Jazz]

Pewności oczywiście mieć nie mogę, ale wszystko wskazuje na to, że główną i zasadniczą przyczyną tego opóźnienia była dość skąpa ilość materiału jak na wydanie długogrającej pozycji. Jak napisałem większość numerów była gotowa już w roku 2000, ale było tego jakby przymało, a przez następne trzy lata zespół, czyli de facto Lesław, praktycznie nie zrobił nowych songów, skupiając się na swoim drugim dziecku czyli Partii, a nawet wyjmując z repertuaru Komet kawałek Hiszpański Elvis na potrzeby płyty Partii Żoliborz-Mokotów, która też była w sumie króciutka. Jeszcze jedna sprawa - na płytach Partii/Komet covery pojawiają się w symbolicznych ilościach, albo wcale – jedynym wyjątkiem jest właśnie produkcja z 2003 roku, gdzie 4 z 10 numerów to przeróbki, co też o czymś świadczy. Fakt faktem, że Król Flipperów to bardzo luźna interpretacja wersji Stan Zvezdy, a w zasadzie zrobienie nowego kawałka na skutek inspiracji innym – mi się podobały obie wersje – studyjnie bardziej Kometowa, koncertowo Zvezdowa ;) Najdziwniejsza sprawa to numer Lonely Sky, do którego muzyka to wierna kopia kawałka Astro-Zombies No Other Girl z intrem gitarowym z innego numeru francuskiej kapeli pt. Barcelona, za to angielski tekst jest autorstwa Lesława.


Tak naprawdę mógłbym sobie darować to pitolenie, bo płyta sama w sobie jest bardzo dobra i to pod każdym względem, ale te niezdrowe emocje towarzyszące jej wydaniu mimo wszystko są istotną kwestią, by zrozumieć późniejsze wydarzenia. Jeśli o mnie chodzi, to jeśli nie mogli zrobić więcej materiału to nie, żaden tam powód do wstydu, że płyta wyszła na 21 minut. Są kapele które tłuką płytę za płytą, a dobrych kawałków jest tam tyle co kot napłakał. Debiutancki CD Komet może i przelatuje zbyt szybko, ale słabych punktów tam nie ma, nawet biorąc pod uwagę, że ja do tych Samobójczyń przekonać się nie mogę – no nie pasują do tej produkcji i już. Brzmienie jest super, pomysł na granie nawiązujący do sajkoatakowych klimatów z lat 80-tych zrealizowany perfekcyjnie, kompozycje fajne – ciekawa sprawa bo pobrzmiewa w nich wyraźnie duch Partii, a zarazem jest to coś zupełnie innego od wcześniejszych dokonań Lesława i Arkusa.

Komety - Nuda
 
Ostatecznie materiał został wydany przez Jimmy Jazz, związany z maga-zinem Garaż - już w 2000 roku Komety trafiły na składankę dołączaną do owego periodyku z dwoma numerami nagranymi jeszcze z Waldkiem na kontrabasie. Stało się to przyczynkiem do długoletniej współpracy warszawskiej grupy ze szczeciński wydawnictwem i odejściem od Ars Mundi – przy okazji pożegnalnego koncertu Partii poruszę jeszcze ten temat.


Przy okazji wydania płyty zespół zrealizował amatorski klip do kawałka Tak czy nie. Początkowo padł pomysł by w roli głównego bohatera obsadzić Wina, czego byłem gorącym orędownikiem, a i Lesław był temu przychylny. Nie wiem czemu nie wypaliło - z pewnością ze sporą szkodą dla teledysku ;)

 Komety - Tak czy nie

Na zakończenie jeszcze stara recenzja płyty Komet autorstwa Piotrka Wrzoska, który niestety już dawno zarzucił formę pisaną na rzecz camera obscura.

Na swoją debiutancką płytę Komety kazały się sporo naczekać wszystkim swoim fanom. Miała ukazać się już wczesną jesienią zeszłego roku, ale z winy wydawcy termin wydania przeciągnął się aż do marca AD 2003. Miało to być pierwsze w Polsce wydawnictwo z klimatu wiadomego, ale pierwszy na mecie znalazł się pułtuski Robotix. Lesław i Arkus nie powinni się jednak tym za bardzo przejmować bo o ile Robotix to czyste psycho, o tyle Komety to klasyczne neo-rockabilly (o pardon! żolibilly), wiec śmiało można powiedzieć, że jest to pierwsza produkcja rockabilly na naszym rynku.
Pozostaje wiec rozwalić się wygodnie w domowym zaciszu i posłuchać na co tak długo musieliśmy czekać.
Pierwszy utwór to znany już ze składanek „Garażu" „Król Flipperów". Teoretycznie jest to cover (a raczej wariacja na temat) kawałka Stan Zvezda, zagrany (i zaśpiewany) zupełnie inaczej niż oryginał. Gdy słuchałem tego utworu po raz pierwszy najbardziej uderzyła mnie „ascetyczność" brzmienia kojarząca się wczesnymi dokonaniami FRENZY. Przyznam, ze na początku trudno było mi się z tym oswoić, ale po kilku przesłuchaniach złapałem bakcyla i teraz już nie wyobrażam sobie, żeby ten kawałek był grany inaczej. Na nasze szczęście Komety nie marnują dobrych pomysłów i w taki sposób nagrana i zagrana jest cala płyta. Zresztą taki sposób realizacji to jest to, o co chodzi: czyste rockabilly – tylko gitara, kontrabas i perkusja. Swoja droga to panowie musieli się trochę nakombinować, żeby uzyskać takie archaiczne brzmienie w czasach, gdzie każde studio nagraniowe kusi tysiącem bajerków do przetwarzania i wzbogacania dźwięku.
Kolejna piosenka ma bardzo mylący tytuł brzmiący „Nuda Nuda Nuda", a jak na ironie jest to jedna z szybszych i żywiołowych kompozycji na płycie. I kolejny plus dla zespołu, bo słuchając jej ma się wrażenie, ze ciągle są lata 80-te i rockabilly-revival przeżywa właśnie swoje najlepsze lata.
Żeby nie było za wesoło już za chwile mamy okazje posłuchać o „Samobójczyniach", w których Lesław śpiewa: „Teraz już rozumiesz...". Przyznaje się bez bicia, ze ja tekstu za bardzo nie rozumiem, ale faktem jest, że jest bardzo niepokojący.
Dla podtrzymania mrocznego klimatu następny numer ma tytuł „Graveyard Stroll" i chyba jest najbardziej „psychobillowy" z całej płyty.
Gdyby nie charakterystyczny glos Lesława to przysiągłbym, ze „Lonely Sky" to utwór Reverend Horton Heat. Kawałek wymarzony do „przytulanych" pląsów.
„Tak Czy Nie" był mi również znany wcześniej z „Garażu", ale w porównaniu z tamta wersja ta brzmi zdecydowanie lepiej.
Panowie postawili sobie wyzwanie nie lada i grając „Blue Moon" postanowili zmierzyć się z samym Królem. Według mnie wychodzą z tej potyczki obronna ręka, bo o ile oryginał podoba mi się tak sobie, to ta wersja niezwykle mi pasi.
„Love At First Bite" jest kolejnym, po „Graveyard Stroll", numerem, któremu za sprawa tempa i tekstu bliżej do klasycznego psycho - niż do rockabilly.
Kawałek „Gdzie ona jest?" jest chyba najbardziej „Partyjnym" utworem granym przez Komety i sprawia wrażenie jakby był odrzutem z sesji do „Żoliborz-Mokotów".
Na deser dostajemy jeszcze jeden cover. Tym razem jest to „Runaway" Dela Shannona, tylko że w tym akurat wypadku uważam, że pierwotna wersja była o wiele lepsza...
I to by było na tyle... 10 piosenek, 20 minut muzyki (jak lata 50-te to lata 50-te kiedyś na winyle mieściło się niewiele więcej). Aaaaaa nie przepraszam.... Jeśli będziemy wystarczająco cierpliwi i będzie nam się chciało wysłuchać 20 minutowej ciszy (ew. możemy też być niecierpliwi i przelecieć tą pustkę przy pomocy klawisza ze znaczkiem „>>" ;)), to będziemy mogli jeszcze poznać utwór pt. „Komet Attack", który jest niczym innym jak 20 sekundową rejestracją „dźwięku spadających komet" z perkusją w tle. Nie pytajcie mnie po cholerę znalazło się toto na płycie i po co ta dluuuuuugasna cisza. Może lepiej było by wcisnąć w tym miejscu rewelacyjna wersję „Telewizji", albo po prostu dograć jeszcze parę kawałków, na które jak sadze, pomysłów Kometom nie brakuje.
Reasumując jest to płyta z muzyka, której wcześniej w Polsce nie było i wydaje mi się, że i później nie będzie, ponieważ Komety maja coś, czego brakuje wielu innym kapelom. Wiedzą co chcą grać, wiedzą jak, a co najważniejsze umieją to robić. Idealna muzyka na wiosenne noce. Amen.
[Wrzosek]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz