poniedziałek, 29 lipca 2013

Sajkostory 24



Kiedy w 1997 na poważnie wbiłem się w słuchanie psychobilly, w Polsce do tego stylu nawiązywała tylko warszawska Partia, może nie tyle sporadycznie, co zdecydowanie nie był to wówczas lejtmotiw ich twórczości, a raczej przebitki między rockowymi klimatami. Minęło 5 lat i Warszawa (wraz z pobliskim Pułtuskiem) doczekała się już niewielkiej, ale konkretnej sceny z kilkoma kapelami i grupa zainteresowanych słuchaniem dźwięków jakim początek dali The Meteors. Partia po wydaniu Żoliborz-Mokotów utrzymywała się w bardzo dobrej formie, mimo kolejnych roszad personalnych. Tym razem Wojtka Szewkę zastąpił na basie Pleban ze Skarpety, który nieco wcześniej, bo pod koniec 2001 został też zwerbowany na kontrabas do Komet. Wojtek grał w Trawniku - zespół sporo koncertował, wydał płytę, która spotkała się z pozytywnym odbiorem na scenie, a co tam - nazwijmy ją tak, niezależnej. W dodatku mam wrażenie, że między Lesławem, a Wojtkiem nie było wtedy „chemii”, na scenie tego nie było widać, ale z jakiś tam przebitek w rozmowach wychodziło, że nie do końca się dogadywali. W sumie z tego co pamiętam chodziło o jakieś mało istotne pierdoły, a z drugiej strony Lesław nigdy nie ukrywał, że jeśli chodzi o stronę artystyczną Partii to nie ma tam miejsca na demokrację. Przeczytałem wtedy, że Lux i Poison z The Cramps prowadzą grupę w sposób totalitarny, dyktując innym członkom grupy jakie filmy mogą oglądać, czy jakie książki czytać. Wspomniałem kiedyś o tym Lesławowi w ramach anegdoty, ale on wyraźnie się ożywił i stwierdził, że nie miałby nic przeciwko temu by tak samo funkcjonowała jego kapela ;) Już z Plebanem w składzie Partia zagrała trasę po Polsce promującą wydanie płyty Szminka i krew, zabierając ze sobą jako supportersów chłopaków ze Skarpety.

Partia - Szminka i krew [2002, Ars Mundi]

Szminka i krew nie była typowym studyjnym albumem, miała raczej kompilacyjny charakter. Znalazły się tam dwa nowe studyjne nagrania – bardzo fajne, choć w sumie mocno rockowe Powietrze, oraz utrzymana w konwencji szybkiego ska-punka z saksofonem Nieprzytomna z bólu, która w zamierzeniu była nagrywana na jakąś składankę. Kto by pomyślał, że będą to ostatnie studyjne kawałki zarejestrowane pod szyldem Partii? Płytę uzupełniają 2 numery studyjne ze starych płyt: Warszawa i ja oraz Kim jesteś?, a także 10 kawałków koncertowych – co ciekawe grupa dała tu pierwszeństwo coverom grywanym przez nią na koncertach, a nigdy nie uwiecznionych przez nich w studio – co było naprawdę przednim pomysłem. Zaczyna się od Brand New Cadillac zagranego zdecydowanie bardziej w wersji Clashów ze sporym odchyłem na ska, następnie idzie podkręcona wersja I Don’t Care Ramones, potem wyjątkowo pomysłowo zaaranżowany cover Kraftwerku Das Model i wreszcie równie pomysłowo zrobiony Karma Chameleon popowego zespołu Culture Club, bardzo popularnego w latach 80-tych. Pod koniec płyty jest jeszcze jeden cover – Grab The Money And Run znakomitej holenderskiej grupy z pogranicza sajko i rockabilly Batmobile – przedziwne, ale ten kawałek akurat wyszedł Partii relatywnie najgorzej. Z kronikarskiego obowiązku trzeba jeszcze wspomnieć o nagranym przez Partię w 2001 roku kawałku Mam dość, który trafił na kompilację Dolina Lalek: Tribute to Kryzys vol. 1



Pod koniec roku 2002 w grupie Partia zaczęło się wygaszanie silników, zwijanie żagli, pakowanie tobołków, za to wyraźnie zaczęły odżywać Komety, które w tym okresie były jeszcze sajkowo-rockabillowym projektem. Partia zagrała jeszcze latem koncert w klubie Havana, podobnym przybytku co Wektor, gdzie konsumpcję napędzała japiszoneria z korporacji, a we wrześniu na jakimś kuriozalnym festiwalu na Kopie Cwila, praktycznie pod oknami Wrzoska. Nie dość, że publikę stanowiła głównie młodzież, u której krok w spodniach zaczynał się gdzieś w okolicy kolan tudzież jacyś łudstokowcy, nie dość, że jako gwiazda grały tam Wilki, to jeszcze występ Partii trwał chyba niecałe pól godziny i nie był oględnie mówiąc za dobry. Jedynym plusem było poznanie bardzo pozytywnego gościa, o forumowej ksywie Bad Brain, który specjalnie pofatygował się ze swojej miejscowości na ten spęd by zobaczyć partyjniaków na żywca. 

Komety - drugi skład: Lesław, Arkus, Pleban (fot.wroclaw.dlastudenta.pl)

A w październiku po ponad dwuletniej przerwie warszawskiej publiczności przypomniały się Komety, które zagrały w Przestrzeni Graffenberga na Roots'n'Roll Party I. O tej grupie przyjdzie jeszcze popisać nieco więcej niż parę słów, jedno natomiast nie ulega wątpliwości – z Plebanem na kontrabasie to był zdecydowanie najlepszy skład w historii tej grupy, bo gość wydobywał dynamit z tego instrumentu.
Pleban przy okazji był też osobą łączącą grupy Partia, Komety, Skarpeta i Robotix, bo we wszystkich z nich pełnił funkcję bassmena. Na Robotixa, tak jak i na Komety, przyjdzie jeszcze czas, póki co obierzemy kierunek na Skarpetę

Skarpeta - 100 na 100 [2002, Ars Mundi]

W 2002 grupa ta wydała swoją drugą płytę pod tytułem 100 na 100, która była nieporównywalnie i pod każdym względem lepsza od debiutu. Tym razem wpływy sajko nie prześwitywały gdzieś z piwnicy tylko atakowały frontalnie w większości kawałków, choć ska wcale nie chciało im łatwo oddać pola ;) No, ale i te ska było zagrane z większym przytupem. Już intro do płyty pod postacią instrumentalnego Space Gringo to czyste psychobilly w nowoczesnym czaderskim stylu płynnie przechodzące w równie sajkowy i motoryczny numer 100 na 100, chyba najfajniejszy punkt tej produkcji. Trzeci numer Skarpa 22:22 to zmagania pomiędzy punkobillowymi motywami, a punkowym ska, a czwarty Błękitny szerszeń mimo przewagi rytmów ska, w zwrotce ma wyraźne wpływy sajko. Neony kina Narew od razu przywołują skojarzenia z grupą Partia, nie to, że zrzynka, ale klimat bardzo podobny – no i powiedzmy sobie szczerze, jak się już inspirowali kompozycjami Lesława, który nawiasem mówiąc był producentem płyty, to w dobry sposób. Również Pustynne porwanie oraz Ona i on są jakimiś tam nawiązaniami do grania Partii. Na koniec mocno kabaretowy Shark. Paradoksalnie jedynym badziewnym kawałkiem na płycie jest ten, który najczęściej trafiał na różne składanki, czyli Aerozoll – chyba, że tylko ja tak mam. 



Mimo, że płyta była w sumie udanym materiałem, dla Skarpety stała się tym czym Szminka i krew dla Partii czyli krążkiem w zasadzie pożegnalnym. W Warszawie po raz ostatni zagrali chyba w grudniu na Roots'n'Roll Party II ze Zvezdą, Profeską i Poker Face. Te przeciąganie liny pomiędzy klimatami sajko i ska skończyło się tym czym skończyć się musiało – pęknięciem owej liny. W międzyczasie zdążył zadebiutować Robotix i chyba Plebanem z Arczim stracili ciśnienie by szarpać się o brzmienie Skarpety jak mieli to bez bólu w drugiej kapeli. Żal czy nie żal? Mam ambiwalentne odczucia co do Skarpety, duża część ich wczesnego materiału była niestrawna, ale to co robili w końcowym okresie działalności zaczęło nabierać fajnych kształtów, ale Robotix pozamiatał od początku. Z drugiej strony cały czas z sentymentem wspominam koncerty w Hula-Kula, a szczególnie ten na Gocławiu z latającymi stanikami ;)
W tym czasie nasza sajko krew była już bardziej zakumplowana z Plebanem i Arczim, niż z Lesławem i Arkusem. Nie w sensie, że stworzyły się jakieś podziały, czy że coś się popsuło w relacjach z chłopakami z Partii. Po prostu pułtuszczaki byli bardziej rozrywkowymi zwierzami, nie zawijali się w 5 minut po swoim koncercie, tylko zawsze jakieś piwko się zrobiło, razem na imprezy chodziliśmy. 

Stan Zvezda AD 2002 (fot. http://republika.pl/stan_zvezda)

W 2002 na dobre rozegrała się Stan Zvezda. Ten pierwszy koncert reaktywacyjny był zagrany z taką jakąś lekką niepewnością, ale już ten z kwietnia 2001 w Paragrafie 51 to totalny luz i świetna zabawa zarówno na scenie jak i pod sceną. Weterani polskiego psychobilly szybko wyrobili sobie, a w zasadzie przywrócili, markę świetnej kapeli koncertowej – w tym okresie publika Zvezdy i Komet pokrywała się w jakiś 80-90% i  frekwencja na koncertach obu kapel była bardzo zbliżona. W sumie nigdy jakoś blisko nie zafumflowaliśmy się z ludźmi ze Stan Zvezdy, choć oczywiście się znaliśmy, ale bardziej na takie cześć-cześć i pogadaniu przy piwku na koncercie. Z takich moich wspominek to najbardziej pozytywna osoba był wokalista Jacek, zawsze uśmiechnięty i pełen pozytywnej energii oraz basista Grzesiek. Później jak zaczął z nimi grać Fala (ex-Kult, Deuter i cała masa innych kapel) to i z nim był doby kontakt, mimo całego jego ześwirowania. 

W 2002 roku (jak kłamię to mnie poprawcie) polska scena muzyczna zaczęła przyjmować poród kolejnego dziecka Rosemary, tym razem pod postacią horror punka reprezentowanego przez bydgoski zespół 666 Aniołów. W swojej wczesnej odsłonie zespół ograniczał się do funkcjonowania jako coverband legendarnego Misfits – w tym temacie zajoba i to bynajmniej nie lekkiego miał Wrzosek i stał się głównym orędownikiem szturmu fanów sajko na imprezy horror punkowe. 666 Aniołów powstali na bazie hard core’owej kapeli Schizma, którą ja pamiętam jeszcze pod postacią punkowej Kompani Karnej z Jarocina 87 czy 88. Cokolwiek by nie powiedzieć o gościach ze Schizmy, to z pewnością nie to, że nie potrafią grać na instrumentach, które sobie dobrali, do tego bardzo dobry wokalista, do tego dobre covery na warsztacie – to się nie mogło nie udać. W Warszawie zagrali na pierwszej edycji Rock'n'roll Horror Party, czyli halloweenowej imprezie organizowanej przez Pietię. Kurde, chce napisać trzy rzeczy na raz i nie wiem od której zacząć. Może zostańmy przy Aniołach, ten koncert w Galerii Off skopał dupska, ale punkt odniesienia dostaliśmy dopiero w lutym następnego roku, kiedy w Warszawie zagrał już nie cover-band tylko Misfits. To znaczy plan emerytalny Jerrego Only, pod nazwą Misfits, wspomaganego przez Markiego Ramone na perce i Deza Candenę na gitarze. I wypadł ten plan, grając podobny repertuar, trzy razy gorzej niż 666 Aniołów… A i tak nie była to jeszcze tragedia, którą zobaczyłem kilka lat później w Pradze, gdy to pseudo-Misfits odwaliło taką kaszanę, że długo pozostali w mojej pamięci jako największy fake świetnego zespołu – do czasu aż zobaczyłem Discharge

666 Aniołów

Wróćmy teraz Rock’n’Roll Horror Party – w 2002 odbyła się pierwsza edycja tej imprezy, która raz do roku ma miejsce w Halloween, czyli 31 października i chyba jest to obecnie chyba najstarsza cykliczna impreza undergroundowa w Warszawie. A przy okazji pierwsza na której didżeje puszczali takie ilości psychobilly. Jej pomysłodawcą, organizatorem i animatorem był DJ Bigos, pod którym to pseudonimem ukrywał się, ze względu na kulinarne talenta przy przyrządzaniu owej potrawy, niezmordowany Pietia. W międzyczasie w jego Zgrzycie już regularnie były puszczane numery sajko, a DJ Bigos zaczął przemycać też takie granie na imprezy, na których puszczał muzykę. Nie było to jakieś koniunkturalne posunięcie, bo Pietia sam w jakiś sposób wbił się w rock’n’rollowe klimaty. Bywał na większości warszawskich koncertów sajko, a potem często też i rockabilly, jak i ta scena ukształtowała się w Polsce, zapuścił taką nieco oldskulową rockabillową fryzurę, zaczął przychodzić ubrany w koszule w płomienie. Nie to, że stał się sajkowcem czy rockabillowcem, ale sympatykiem takich stylów to raczej tak – i zawsze chętnie reklamował imprezy w tym klimacie w swojej audycji. Pierwsza Rock’n’Roll Horror Party wypełniła niewielką Galerię Off taką ilością chętnych do zabalowania, że poruszanie się po klubie przypominało przepychanie się po tramwaju w godzinach szczytu – i podobną analogię można by przeprowadzić jeśli chodzi o znalezienie miejsca siedzącego. W pierwszej salce urządzono zresztą pokazy klasyki porąbanych horrorów w stylu Martwica mózgu czy Evil Dead II, ale bez dźwięku, tylko z podkładem didżejskim z horror punka i gotyku. Obok Pieti muzykę w Offie puszczał tego wieczoru DJ Roku, który już wcześniej obsługiwał warszawskie imprezy, gdzie zdarzało mu się puszczać sajkowe i rock’n’rollowe tematy. Miał też audycję, chyba w Radiostacji, i tak jak przy didżejce nie omijał interesującej nas muzy. Znaliśmy się od jakiegoś czasu, bo zaczął się pojawiać na tych spotkaniach przy piwie, na których zbieraliśmy zamówienia do Crazy Love. Przez jakiś czas bywał na wszystkich imprezach sajko w Warszawie, udzielał na forum, by potem zniknąć tak samo szybko jak się pojawił. Pamiętam, że pożyczałem mu wtedy jakieś płyty, których do dzisiaj chyba nie odebrałem ;)

Shakin Dudi - Płyta roku [2002, Universal Music]

Ponieważ w niniejszym rozdziale było trochę o płytach wydanych w 2002, na koniec jeszcze parę słów o trzeciej płycie Shakin' Dudi, która właśnie w tym roku została popełniona. Płyta Roku, bo tak się owo wydawnictwo nazywało, była w neo-swingowym stylu Platynowej Płyty, tyle, że słabsza i to sporo. Ciągle to było przyzwoite granie, ale brakowało tego jajcarskiego klimatu typowego dla grupy, mimo, że znowu grał z nimi Dusza.

3 komentarze:

  1. Oi Piter - chyba skleroza i Ciebie już dopadła - na pewno Damned był duuużo później niż koncert na Kopie Cwela (na którym to też Robotitxy prezentowały pierwsze projekty swojego logo i okładki na płytę:)) - i na Kopie Partia grała jeszcze bez Grzesia (jak znajdę bilet z Damned to Ci udowodnię:)). Poza tym, koncert ten był na długo przed akcją 1z7.
    O Psychonightach napisałeś w następnym poście - i to chyba wyjaśnia temat.
    Widzimy się w Czersku - w sobotę oczywiście:)???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie jak teraz sprawdziłem to mi się daty poplątały - Damned był w 2003 a nie 2002 i to był chyba jedyny koncert Partii z Grześkiem (przynajmniej w Warszawie) - będę musiał przeredagować ;) nie wiem czy będę na Sparrerach w Czersku - trochę problemy z płynnością finansową :/ no, ale zobaczymy. pozdrawiam!

      Usuń
  2. pamiętam ten koncert na Kopie Cwila. rzeczywiście nie było dobry! ;)

    OdpowiedzUsuń