Od pamiętnego przyjazdu Mad Heads w lutym 1999 roku,
psychobilly na stałe zagościło wśród rodzimych zapowiedzi koncertowych. 27
lutego 2000 Justyna do spółki z Lesławem zrobiła kolejną imprezę w tym stylu,
zapraszając z Ukrainy zespół Ot Vinta. Na koncercie zagrała też druga kapela
sajko i, proszę sobie wyobrazić, była ona rodem z Warszawy. Jak to w ogóle
możliwe, skąd się to tu nagle wzięło? Już od dłuższego czasu Lesław w rozmowach
z nami mówił, że równolegle do grania w Partii, ma w planach zrobienie kapeli,
która by grała psychobilly w klasycznym wydaniu. Katalizatorem było z pewnością
dobre przyjęcie muzyki Mad Heads w Warszawie, pojawienie się sajkowej ekipy w
stolicy, czy nawet wyjazd na Batmobile do Berlina, a przecież jak pisałem
wcześniej, Lesław wtedy naprawdę słuchał sporo sajko. Nazwa grupy - Komety - w
oczywisty sposób nawiązywała do prekursorów stylu, londyńskiego The Meteors,
jak też zespołu klasyka wczesnego rockabilly, Billa Halleya, czyli The Comets.
Pierwszy skład Komet był w stu procentach zbieżny z ówczesnym składem Partii,
czyli Lesław, Arkus i Waldi. Na przełomie 1999 i 2000 powstały też pierwsze
numery zespołu, które doczekały się realizacji na debiutanckiej płycie kapeli z
roku 2003. Było to bezprecedensowe wydarzenie dla rodzimego rock’n’rolla, bo
pojawiła się kapela autentycznie zainteresowana klimatami sajko/rockabilly, coś
czego brakowało w Polsce od kilkunastu lat. Fakt faktem, że „pierwsze” Komety
były efemeryczną formacją, która zagrała oprócz tego chyba tylko jeszcze jeden
koncert – w Pułtusku. Praktycznie do końca roku 2001 grupa pozostawała w
zawieszeniu i na dobre wystartowała dopiero w nowym składzie.
Trzecią grupą tego wieczoru pierwotnie miała być punkowa
Cela Nr 3, ale ostatecznie padło na pułtuską formację Skarpeta, grającą, jak
sama nazwa wskazuje, ska. Ich występ był pomysłem Lesława - kapela istniała
dopiero rok, w drugiej połowie 1999 nagrała demo, które w jakiś sposób trafiło
do lidera Partii, a ten stał się dla młodego zespołu czymś w rodzaju mentora.
Rock’n’rollowe motywy żoliborskiej kapeli wywarły spore wrażenie na pułtuskich
rudeboyach, oba zespoły zaczęły utrzymywać kontakt, a perkusista zespołu Arczi
i basista Pleban, wbili się w słuchanie sajko, które w tym czasie przegrywali
głównie od Lesława. Prawdę powiedziawszy to na początku 2000 roku ska w ich
wykonaniu było mocno toporne i nie miało nawet śladowych ilości r’n’r, ale w
przyszłości mieli podryfować zdecydowanie w kierunku stylu psychobilly.
Wczesna Skarpeta (fot. http://www.lastfm.pl)
Koncert odbywał się w znanym klubie Remont, pracowała tam
wtedy nasza znajoma – Oleśka, dziewczyna Bartka z Weisse Ubermenschen, więc
łatwiej było pozałatwiać organizatorom różne sprawy. Przyszło nadspodziewanie
dużo publiki, nie chcę teraz zmyślać, ale pamiętam, że sala była nieźle
wypełniona, więc musiało być ze 200 osób, może i więcej. Co ciekawe pojawili
się dwaj sajkowcy, których nie znaliśmy osobiście. Było to na tyle niecodzienną
sprawą, że jak ich z Winem zobaczyliśmy to z mety podeszliśmy się przywitać.
Piona-piona, i po trzech minutach gadaliśmy jakbyśmy się znali od lat, a nie od
paru chwil. Osobnikami tymi okazali się Patreze i Jolski, którzy podobnie jak
my byli ze wschodnich przedmieść, a konkretnie z graniczącego z Rembertowem
Marysina, więc prawie rodacy ;) Latem tego samego roku powołali do życia kapelę,
która po kilku latach stała się zdecydowanie krajowym top one, jeśli chodzi o
psychobilly, na nazwę wybierając enigmatyczną frazę De Tazsos.
Koncert Skarpety lekko przymulił, trzeba by było mieć
stuprocentową tolerancję na wszystko, co związane ze ska, żeby wyzwolił on
jakieś żywsze emocje. Natomiast Komety zagrały naprawdę fajny set, a w zasadzie
secik, bo ich występ zamknął się ośmioma numerami podanymi w 20 minut. W
zamyśle miało być to stare sajko, ale przez to, że Waldi nie potrafił za bardzo
grać slapem, wyszło to trochę softowo. W zasadzie technika slapu
spopularyzowana przez zespół Billa Haleya na początku lat 50-tych (jak również
countrowe motywy), to było to, co odróżniało „białe” rockabilly od „czarnego”
rock’n’rolla czy rythm’n’bluesa. Haley przed okresem rockabilly grywał w
zespołach country & western i pewnego razu dane mu było występować przed
countrowym wykonawcą Cousinem Lee i jego uwagę przykuła technika gry
towarzyszącego Cousinowi kontrabasisty - Pee Wee Millera. Nie grał on w tradycyjny
sposób, ale uderzał z góry ręką w struny, czyli slapował, co powodowało, że
kontrabas stawał się instrumentem nie tyle wygrywającym melodie, co wybijającym
rytm jak perkusja (z której wówczas zazwyczaj nie korzystano). Kometom na
pierwszym gigu przez ten deficyt slapowania brakowało trochę drapieżności,
niemniej zagrali naprawdę fajnie, a publiczność przyjęła ich z wyraźną
aprobatą. Na początku poleciały Love At First Bite, Nuda, Graveyard Stroll, Tak
czy nie i Lonely Sky, czyli połowa debiutanckiej płyty, potem Hiszpański Elvis,
który wpisywał się idealnie w stylistykę zespołu, ale ostatecznie trafił do
repertuaru Partii, następnie numer Speedway, który z kolei od Partii przyszedł,
a na koniec rewelacyjna wersja Great Big Kiss proto-punkowego New York Dolls. W
zasadzie to ten numer w oryginale był autorstwa żeńskiej grupy rock’n’rollowej
z lat 60-tych - Shangri-Las, ale wersji Komet zdecydowanie było bliżej do
interpretacji Dollsów. Szkoda, że potem wypadł im on z repertuaru, bo w ich
wykonaniu to był ogień z dupy. Aż żal brał, że tak szybko musieli kończyć.
Komety, Remont 2000 (fot. http://skinhead.w.interia.pl/zdjecia/komety.html)
Komety, Remont 2000 (fot. http://skinhead.w.interia.pl/zdjecia/komety.html)
Szczęśliwie, jeśli ktoś miał niedosyt, z powodu krótkiego
występu żoliborskiej formacji, to Ot Vinta wynagrodziła mu to z nawiązką.
Podczas polskich koncertów z Mad Headsami Vadim zostawił składankę z
ukraińskimi kapelami, która się zwała po prostu 1st Compilation of Ukrainian
Rockabilly & Psychobilly. Znalazły się tam dwa kawałki Ot Vinty, wówczas
drugiej i ostatnia kapela z kraju naszych wschodnich sąsiadów poruszająca się w
stylistyce sajko. Te ich dwa songi zrobiły furorę w naszej ekipie – było to
wyjątkowo energetyczne granie i chyba stąd pomysł Justyny by zrobić ich koncert
u nas. Nie pamiętam skąd wzięła namiary na kapelę, czy z płyty, czy dostała od
Vadima, z którym miała dobry kontakt – mniejsza o większość, strzał był w
dziesiątkę. Ich granie to nie było czyste sajko, mieszali to z jakimś ultra
naspidowanym country i ukraińskim folkiem w kozackim stylu – a taki wesoły
przytup w naszym kraju jakoś zawsze cieszył się powodzeniem. Do tego odstawiali
niezły szoł na scenie, wokalista Jura potrafił świetnie nawiązać kontakt z
publiką, a swoje robił kozobas – różne pokręcone wersje kontrabasu widziałem,
ale to coś to było kuriozum pierwszej klasy. Miało to rozmiary zwykłego
kontrabasu, ale pudło nie wyglądało klasycznie, ale przypominało gigantyczne
banjo, a gryf był zakończony stylizowaną głową kozy – twierdzili, że to
tradycyjny instrument ukraiński, ale czy im wierzyć? :)
Kozobas, jego właściciel Wołodimir z Ot Vinty po prawej (fot. http://igordejak.eu.org)
Kontrabasista o
wyglądzie takiego chuliganka, dodatkowo wydawał z siebie przedziwne dźwięki
podczas chórków. Moje zdanie przedstawiało się następująco – nie dało się ich
nie polubić, a patrząc na zabawę, jaka rozkręciła się pod sceną, nie byłem w
takiej opinii osamotniony. Jeden z numerów miał intro z melodii hej sokoły,
no to już do końca banda nawalonych te sokoły w każdej chwili przerwy
wydzierała z japy. A tak w ogóle to kapela śpiewała wszystkie numery po
ukraińsku, pochodzili z Równego i z tego co pamiętam to nawet nie bardzo
potrafili gadać po rosyjsku, który jest powszechnym językiem w środkowej
Ukrainie i jedynym używanym w jej wschodniej części. Na Warszawę to było nawet
lepiej, mało osób w ogóle sobie z tego zdaje sprawę, ale ukraiński ma o wiele
więcej słów wspólnych z polskim niż rosyjskim. Natomiast jeśli chodzi o zaistnienie
na europejskiej scenie sajko bez piosenek po angielsku to była dupa blada. Nie
chcę porównywać Mad Heads i Ot Vinty, bo to zupełnie inny pomysł na granie, ale
koncertowo jedni nie ustępowali drugim, a płytowo przewaga kijowian była
symboliczna. Natomiast na zachodzie, a przynajmniej na zachodzie od Polski, Ot
Vinta nie doczekała się dziesięciu procent uwagi, jaką poświęcono Mad Heads.
Śpiewaj po angielsku, albo graj se panie dla rodaków. Ze wszystkich przywar
jakie ma scena psychobilly to ta mnie najbardziej wpienia. Ja akurat lubię jak
kapela śpiewa po swojemu, a takie przypadki wśród zespołów sajko to spokojnie
palce obu rąk mogą obsłużyć – trochę Francuzów, Hiszpanów, Brazylieros i trochę
na dzikim wschodzie – łącznie z nami, a no może jeszcze japońszczyzna – ale ci
to zupełnie oddzielna historia, bo nawet jak po angielsku śpiewają i tak brzmi
jak po japońsku.
Jura i Wołodia, Ot Vinta (fot. wikipedia)
Impreza zakończyła się u Smalca na kwadracie, gdzie nocowali
chłopaki z Ukrainy. Smalec miał w przyszłości grać w pierwszym składzie Werewolf
77, w tym czasie blisko kumplował się z Justyną i dał się namówić by
zorganizować u siebie prowizoryczna bazę hotelową. W sumie wszyscy się szybko
złożyli, ledwo co pół piwa zdążyłem wypić – skąd ja wtedy na to wszystko siły
brałem? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz