Jako małe dziecko uwielbiałem studiować całymi dniami atlas
geograficzny i podróżować palcem po mapie. I tak mi już zostało. Kiedy w 1991
odebrałem swój pierwszy paszport ruszyłem w świat – zacząłem od godzinnej
wizyty na Słowacji, pokonując trasę od granicy do pierwszej knajpy, gdzie
zjadłem zupę i popiłem ją dwoma piwami, bo były to najtańsze pozycje w menu. Od
tej pory przynajmniej raz w roku staram się wyjechać gdzieś zagranicę,
najchętniej tam, gdzie mnie jeszcze nie widzieli. W 1998 r. planowałem uderzyć
do Lwowa, ostatecznie skończyło się na Chorwacji, gdzie niedawno zakończyła się
wojna i jeszcze nie było zalewu turystów z grubszymi portfelami = kosmicznych
cen. Ale z tej niezrealizowanej (wówczas) wyprawy za wschodnią granicę wynikła
niespodziewanie ciekawa znajomość. W internecie znalazłem stronę kijowskiej
kapeli psychobilly Mad Heads i napisałem na ich skrzynkę czy znają jakieś fajne
knajpy albo rock’n’rollowe miejscówki we Lwowie. Odpisał mi wokalista grupy,
Vadim, że pod tym względem nie jest to specjalnie rozrywkowe miasto, a na
imprezy tego rodzaju zapraszają do Kijowa. Zaczęliśmy utrzymywać kontakt
mailowy, wymieniając się informacjami, co się dzieje w naszych krajach, jeśli
chodzi o sajko. U nas nie działo się prawie nic, na Ukrainie działo się właśnie
Mad Heads. W tym czasie wydali drugi CD, Mad(e) In Ukraine, w niemieckiej
wytwórni Crazy Love, w której zresztą w 1996 zadebiutowali płytą Psycholula.
Wytwórnia ta funkcjonowała od bodajże 1993 r. i jeśli chodzi o psychobilly to w
ciągu kilku lat stała się najpoważniejszą w Niemczech i jedną z najważniejszych
w Europie. Ukraińska kapela dzięki płytom wydanym w CL zrobiła się więc
rozpoznawalna zagranicą, dzięki czemu mogła zacząć tam jeździć na koncerty.
Jeździć, a nie latać, bo tanich linii lotniczych jeszcze wtedy nie było, a
wielkich pieniędzy za granie wtedy nie dostawali – tłukli się więc pociągami. A
którędy jedzie pociąg z Kijowa do Niemiec? :) Na początku 1999 r. zorganizowano
im trasę po Niemczech i Holandii, podróżowali przez Warszawę, więc Vadim
zamailował do mnie czy byłaby możliwość załatwienia im u nas noclegów w drodze
tam i z powrotem, a może zrobienia u nas jednego koncertu. Poczułem się jak
przysłowiowa ślepa kura, która właśnie dziobnęła w ziarno.
Cała nasza Warsaw Wreckin Crew zakasała rękawy. Noclegi mogliśmy zorganizować bez większego problemu po znajomych, co do miejscówki od razu na myśl nasuwały się Kotły, gdzie robiliśmy we wcześniejszych latach koncerty street punkowe. Przez kilka lat, do momentu powstania „zagłębia” klubowego na Dobrej, klub ten był główną lokalizacją undergroundowych imprez w stolicy. Była to niewielka, szara klitka zlokalizowana w piwnicy przedwojennej fabryczki na Woli – przed jej przebudową mogło tam wejść ze 150–200 osób, choć na pierwsze koncerty Analogs czy Horrorshow wcisnęło się chyba znacznie więcej. Sporym plusem było jej położenie z dala od osiedli mieszkaniowych, a do tej fabryczki przylegał spory, ogrodzony plac – idealne miejsce do bezstresowego browara przed koncertem, bo psiarnia zazwyczaj tam się nie zapuszczała.
Cała nasza Warsaw Wreckin Crew zakasała rękawy. Noclegi mogliśmy zorganizować bez większego problemu po znajomych, co do miejscówki od razu na myśl nasuwały się Kotły, gdzie robiliśmy we wcześniejszych latach koncerty street punkowe. Przez kilka lat, do momentu powstania „zagłębia” klubowego na Dobrej, klub ten był główną lokalizacją undergroundowych imprez w stolicy. Była to niewielka, szara klitka zlokalizowana w piwnicy przedwojennej fabryczki na Woli – przed jej przebudową mogło tam wejść ze 150–200 osób, choć na pierwsze koncerty Analogs czy Horrorshow wcisnęło się chyba znacznie więcej. Sporym plusem było jej położenie z dala od osiedli mieszkaniowych, a do tej fabryczki przylegał spory, ogrodzony plac – idealne miejsce do bezstresowego browara przed koncertem, bo psiarnia zazwyczaj tam się nie zapuszczała.
Oczywiste było, że na takim gigu powinna wystąpić też jedyna
polska grupa osadzona w rock’n’rollowych klimatach, czyli Partia.
Skontaktowałem się z Lesławem, który bardzo pozytywnie zareagował na możliwość
zrobienia takiej imprezy. Wziął zresztą na swoją kapelę załatwienie części
sprzętu nagłaśniającego i roboty organizacyjnej. Teraz trzeba było tylko
rozreklamować imprezę, głównie wśród znajomych, i przez telegazetę – internet
dopiero wchodził do Polski, a telewizor w domu miał prawie każdy.
Mad Heads - Starbiker
Ustaliłem mailownie z Vadimem, że zagrają u nas jak będą już
wracać z Niemiec, tak czy siak mieliśmy się zobaczyć wcześniej, bo z Kijowa do
Berlina było ponad 30 godzin jazdy pociągiem i chcieli sobie zrobić przerwę na
nocleg w Warszawie. Przyjeżdżali w piątek rano, ja miałem odebrać ich z Winem z
Centralnego, a potem odholować do naszej znajomej, Leny, u której mieli kimać.
Zaczęło się od lekkiej zmyłki, bo pociąg zamiast na Centralkę przyjechał na
pobliski dworzec Śródmieście, więc musieliśmy się przemieszczać w podskokach.
Tam z kolei oni wysiedli na środkowy peron, my czekaliśmy na „jedynce”, a przed
erą powszechnych telefonów komórkowych, nie tak łatwo było się od razu
namierzyć. Jakoś ich tam wypatrzyłem, przebiegliśmy na środkowy peron, jak się
bezradnie po nim kręcili i zabraliśmy się do Leny, prowadząc pierwsze
konwersację w zatłoczonym tramwaju, pełnym wkurwionych ludzi jadących do tyry.
Mieszkanie znajdowało się w bloku na dalekiej Ochocie, a ja musiałem zaraz się
przemieszczać do arbaitu na Mokotów, więc długo tam nie posiedziałem. Co
zrozumiałe robota mi się tego dnia nie kleiła jeszcze bardziej niż na co dzień
i męczyłem się do wyjścia niemiłosiernie. Trochę nie wiedziałem, czego się
spodziewać po chłopakach z wesołej Ukrainy. U nas w kraju młodzież, dorośli czy
starcy, wszyscy jak leci, lubią sobie golnąć, ale i tak stereotyp był taki, że
prawdziwe chlanie to się dopiero za naszą wschodnią granicą zaczynało. Miałem
lekkiego pietra, czy kijowianie nie są trochę zbyt rozrywkowi pod tym względem
i nie zastanę w mieszkaniu Leny jakiejś dzikiej balangi. No i zastałam,
aczkolwiek w nieco innej formie niż można było oczekiwać. Vadim, Maksim i
Bohdan siedzieli sobie spokojnie w sweterkach, popijali herbatę i obserwowali z
nieukrywanym zaciekawieniem, co wyprawiali Wino z Dżastin. Mianowicie ta dwójka
oddelegowana do opiekowania się naszymi szanownymi gośćmi, musiała się raczyć
bynajmniej nie herbatką, ale zgoła innymi trunkami i była wyraźnie zadowolona,
że weekend dla nich zaczął się 10 godzin wcześniej niż normalnie. Wino
wykonywał po całym pokoju choreografię, która była czymś pomiędzy naśladowaniem
lotu samolotem, skokami gimnastyczki artystycznej, a wrecking pitem. Natomiast
Justyna wisiała na kontrabasie i próbowała na nim grać nietypową techniką,
mianowicie używając do tego bosej stopy – biorąc pod uwagę, że miała na sobie
kabaretki i miniówkę, wyglądało to dość intrygująco. Zobaczywszy moja skromną
osobę w progach mieszkania Lena, Wino i Dżastin zaczęli krzyczeć jedno przez drugie,
że kapela dała już w mieszkaniu mini koncert, więc po usilnych namowach został
on powtórzony. Justyna oddała kontrabas Maksimowi, Vadim wyjął gitarę, a Bohdan
ustawił sobie zestaw szklanek, kubków i pudełek, na których zagrał łyżkami.
Szok, jakie rzeczy on potrafił wybić na tej imitacji perkusji – zagrali parę
numerów unplugged w tak mistrzowski sposób, że zrozumiałem skąd ten zabawowy
nastrój na kwadracie. Wino miał się zmywać na drugą zmianę na pocztę gdzie
pracował, ale tak się zdążył rozhasać, że wcale nie miał ochoty przerywać teraz
imprezy, a dwa, że w jego stanie praca to była ostatnia rzecz, do której się
wtedy nadawał. Złapał za telefon i chciał dzwonić do, że właśnie
złamał rękę. O rzesz... – Wino, złamana ręka nie zrasta się w trzy dni,
przecież w poniedziałek rano pojawisz się na poczcie bez gipsu!. Zrobił
zadumaną minę w stylu Scarlett O’Hary („Nie będę się tym dzisiaj martwiła,
pomyślę o tym jutro”). Ostatecznie pojechał do roboty, gdzie na bani obsługiwał interesantów i jak sam relacjonuje był dla nich tego dnia wyjątkowo opryskliwy ;)
Mad Heads - Tram In Lunacy
Mad Heads na szczęście okazali się równymi typami i lekkie
wybryki miejscowych sajkofanów przyjęli ze zrozumieniem. Liderem i motorem
kapeli był gitarzysta Vadim, chłopak mniej więcej w moim wieku, na kontrabasie
grał jego młodszy brat Maksim, a na perce Bohdan. O ile bracia byli
spokojniejsi, a Maksim mało się w ogóle odzywał, o tyle po Bohdanie widać było,
że to rozrywkowa dusza. Czas szybko minął na słuchaniu muzy i luźnych gadkach o
kondycji sceny sajko, życiu codziennym w naszych krajach, czy widokach na
przyszłość. Kapela po krótkiej wizycie w Warszawie ruszyła na koncerty na
Zachód, by po tygodniu znowu zawitać do Polski. Tym razem nocować mieli u Arka,
tego samego, co balował z nami na Wild Cat w Berlinie. Nie jestem w tej chwili
w stanie dokładnie odtworzyć daty tego koncertu, chyba była to sobota, w każdym
bądź razie działo się to wszystko w połowie lutego 1999 r. Kapela przyjechała
dzień przed imprezą, chyba wtedy odbierała ich z dworca Justyna, i rozlokowała
się u Ara. Po południu dobiliśmy tam jeszcze ja, Wino i Ewka, która o ile w
temacie sajko jeszcze nie siedziała, o tyle balować zawsze lubiła. To, co miało
pierwotnie być niewinną wieczorną posiadówką, zamieniło się w szaleńcze hulanki
z tańcami, przy czym tym razem rozruszali się też Ukraińcy, szczególnie Vadim
;) Trwałoby to pewnie do bladego rana, gdyby koło 1 czy 2 w nocy nie wkroczył w
końcu z drugiego pokoju zbulwersowany Arek i ryknął, – Co to jest!? Miało być
spanie, a nie tańczenie!. Nad ranem leczenie kaca wspomagało Dead Kennedys – z
zasobów Arka kasetę wyciągnął i puścił Vadim, po czym z zadumą Mad Headsi
stwierdzili – „Jakby tak się umiało grać na basie to nie byłby potrzebny do
sajko kontrabas”. Faktycznie pierwsze płyty Kennedysów to momentami punkobilly
w czystej postaci – gitarzysta tej genialnej amerykańskiej kapeli, East Bay
Ray, zaczynał w grupie rockabilly o nazwie Cruisin, co wywarło ogromny wpływ na
brzmienie Fresh Fruit for Rotten Vegetables, czy Plastic Surgery Disaster.
Wystarczy posłuchać Stealing People's Mail, Let's Lynch the Landlord czy
wariackiej wersji Viva Las Vegas – i to wszystko na rok przez debiutem płytowym
Meteors.
Koncert, który miał miejsce w Kotłach, później
przemianowanych na B65, a jeszcze później na No Mercy, przyciągnął trochę ponad
sto osób, co było dla nas miłym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że sajko było
wtedy w Polsce zupełną nowością, a Partia dopiero pracowała na swoją
rozpoznawalność. W sumie znajomych i zwolenników żoliborskiej kapeli pojawiło
się około dwudziestki, do tego parę osób, które pamiętały jeszcze warszawskie
klimaty sajkowe lat 80-tych, ale największą grupę stanowili ludzie z klimatów
subkulturówych, głównie nasi znajomi z różnych ekip punkowych oraz skinowskich,
no i rzecz jasna nasza mini Warsaw Wreckin Crew. Jako pierwsza grała Partia,
która na żywo brzmiała dużo ostrzej i bardziej energicznie niż na debiutanckiej
płycie. W dodatku mieli już w repertuarze sporo numerów, które znalazły się na
nowej płycie – dużo bardziej strawnych dla subkulturowej publiczności. W sumie dla
wielu osób ten koncert był pierwszym kontaktem z zespołem Lesława i Arkusa, a
to z kolei spowodowało, że począwszy od 1999 r. aż do rozpadu grupy, zasadniczą
część ich publiki stanowili ludzie związani w taki, czy inny sposób z klimatami
sajko, punk, ska czy skinhead.
Mad Heads - Ukrainian Horror Show
Jako drudzy na scenie zamontowali się Mad Headsi. W drodze
do Niemiec Vadim zostawił mi ich dwa pierwsze CD, szczególnie Mad(e) in Ukraine
to był kawał dobrej muzy, więc spodziewałem się, że i na scenie nie będzie
popeliny. Ale to co zobaczyłem tego dnia w Kotłach przeszło moje wszelkie
oczekiwania. Po latach jeżdżenia na sajkowe koncerty i obejrzeniu setek kapel,
powiem jedno – ledwie kilka kapel dorównywało kijowianom na scenie. Rąbnęli
takiego seta, że publika oszalała. Mieli zresztą niesamowitą zdolność
dostosowywania swojego brzmienia do oczekiwań widowni. Widziałem nagrania ich
koncertów na Ukrainie, gdzie publikę stanowili normalsi i wtedy grali softowo
czy nawet wręcz dansingowo – teraz widząc, kto przyszedł do Kotłów pojechali
dużo ostrzej, bardzo motorycznie i agresywnie. Chyba już od pierwszego numeru
ruszyło pogo – w sumie jego polska wersja mocno przypomina wrecking pit ;)
Kiedy kapela zaczynała grać bardziej rock’n’rollowo pogo stawało i wszyscy
zaczynali tańczyć, a potem jak dawali z kopyta znowu się robił młyn pod sceną.
Po dwóch czy trzech numerach bawiło się już 2/3 obecnych na sali i tak aż do
końca koncertu. Ludzie tak się rozochocili, że kapelę od razu wyciągnięto na
bisy. Potem wywołano ich jeszcze drugi raz, potem trzeci, na czwarty bis
wychodzili już lekko zszokowani tym co się dzieje. Zagrali jeden numer i
próbowali zejść na backstage, ludzie zaczęli ich wnosić na ramionach z powrotem
– w tym momencie pół sceny było już zajęte przez tańczące laski i gości. Za
szóstym razem kapela ponownie została wyniesiona przez publikę na rękach z
pakamery z powrotem na salę – zagrali na koniec Ukrainian Horror Show,
bodajże trzeci raz tego wieczoru i ze śmiechem powiedzieli, że więcej nie dadzą
rady. Pierwszy i ostatni raz widziałem tak spontaniczną reakcję publiki na
zupełnie nieznaną sobie kapelę, nie pamiętam też bym kiedykolwiek doświadczył
takiej liczby bisów. Znajomi skini, punki podchodzili do nas i pytali, kiedy
robimy następny koncert psychobilly. Jeden kumpel powiedział mi coś w tym stylu
–„przyszedłem z nudów spotkać się ze znajomymi, psychobilly kojarzyło mi się z
jakimś wieśniackim gównem, a to był najlepszy koncert, jaki widziałem w życiu!”
i była to dość typowa reakcja po tej imprezie. Mad Heads grali potem u nas jeszcze
kilka razy i można śmiało powiedzieć, że położyli jeden z kamieni milowych pod
powstanie rodzimej sceny sajko.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA do teraz utrzymujesz z nimi kontakt czy jak się stali gwiazdami ska to już nie bałdzo:-)?
UsuńChyba, że to będzie kolejna jakaś opowiastka to nie było pytania :-)
OdpowiedzUsuń