No dobra, co tam oprócz koncertów Mad Heads, drugiej płyty
Partii oraz wyjazdów do Calelli i Niemiec ten 1999 przyniósł? Na przykład dość
kuriozalny wypad do Poznania na festiwal na tamtejszej Malcie, z takiej to
okazji, że 3 lipca występował tam fiński zespół Leningrad Cowboys. Kiedy jakieś
10 lat później odwiedzili oni Warszawę, by grać na wiankach, kolejnym darmowym
feście dla tłumów gawiedzi, nawet nie chciało mi się ich oglądać, mimo, że
kręciłem się ze znajomymi po okolicy. Ale w 1999 posucha na rock’n’rolla była
tak wielka, że nawet ten parodystyczny zespół przyciągnął naszą uwagę.
Pojechałem tam z Magdą, Justyną i chyba Wino też był, ale pewny na stówę co do
tego nie jestem. Mimo całej wizualnej oprawy Leningrad Cowboys z rock’n’rollem
mieli jeszcze mniej wspólnego niż Krystyna Prońko – był to po prostu muzyczny
cyrk, zrobiony bardzo profesjonalnie, ale po 30 minutach oglądania ich
scenicznych popisów zacząłem ziewać. Nie do końca też mi odpowiadał klimat
tłumów na imprezie – 45 tysięcy luda pod sceną – tak to jest jak dasz coś za
darmo, zlecą się jak muchy, co by nie rzucili. Herbata za darmo, ustawi się
zaraz kilometrowa kolejka, badziewne długopisy reklamowe za darmo – rozdrapią
jakby o parkery walczyli, grają dziwaki z Finlandii za darmo, a co tam,
idziemy. A po koncercie wokół Jeziora Maltańskiego techno party, którą
obserwowaliśmy sącząc piwo na trawniku – widziałem pierwszy raz w życiu, i mam
szczerą nadzieję, że po raz ostatni – co za zamuła. Rytm nadawany przez
sieczkarnie i 50 sędziów piłkarskich dmucha w gwizdki naraz. Obawiam się, że
lepiej bym się bawił łażąc za tymi facetami w pomarańczowych sukienkach i
śpiewając „hare kriszna, hare, hare”.
Shakin’ Dudi chyba w jakimś tam początkowym zamyśle też miał
być muzycznym żartem jak Leningrad Cowboys, ale w przeciwieństwie do Finów
wyciął w latach 80-tych kawał naprawdę dobrego rock’n’rolla. Teraz po latach
kapela znowu się skrzyknęła – co prawda Dusza tym razem nie grał na gitarze,
ale teksty z tym specyficznym poczuciem humoru nadal wychodziły spod jego pióra
i ciągle dawały radę. Właśnie w 1999 roku kapela zrealizowała reaktywacyjną
produkcję pod tytułem Platynowa płyta. Jeśli ktoś po jej przesłuchaniu miał
wątpliwości, że Dudek słucha sporo Brian Setezer Orchestra, to chyba owej
Orchestry nigdy nie słyszał – zresztą sam frontmen kapeli w wywiadach nie robił
z tego tajemnicy. Taki bigbandowy neo-swing był w Polsce totalną nowością i
chyba odbiorcy pamiętający linię kapeli z dawnych lat nie byli do końca
przygotowani na tego rodzaju muzę, bo pojawiły się narzekania, że to popłuczyny
po starych przebojach. Moim skromnym zdaniem jest to natomiast kawał dobrej
roboty, przemyślanej, dopracowanej, profesjonalnie skrojonej – tyle, że
faktycznie brakuje tam jakiś ultra przebojów. W tym samym roku pod nazwą Shakin
Dudi Orchestra wyszła jeszcze koncertówka Swing Revival, na której znalazło się też miejsce da kilku swing'n'rollowych przeróbek przebojów kapeli z lat 80-tych.
Shakin Dudi - Platynowa płyta (1999, Rawa Blues) (fot. www.discogs.com)
Shakin Dudi - Gdy wracam późno
Jeśli chodzi o rock’n’rollowe koncerty to po wakacjach
niewiele się działo. Partia zagrała na pewno w Kotłach pod koniec października
– niczego innego sobie nie przypominam. W tych samych Kotłach zadebiutowała w
listopadzie oi-punkowa formacja z Warszawy, pod dziwaczną nazwą, której
przesłania nigdy nie byłem w stanie ogarnąć – Weisse Ubermenschen. Po co pisać
o punkach i skinach, jak miało być o sajko? Dojdziemy i do tego, ale trzeba
znowu wrócić do Kotłów. W tych latach, w soboty (jeśli pamięć mi nie płata
figli), odbywały się tzw. giełdy czadowe organizowane przez Pietię z Qqryq, na
których można było, w zależności od potrzeb, zakupić płyty czy ziny, albo
nastukać się ze znajomymi. Podczas jednej z takich sobót zwyciężyła akurat
opcja alkoholowa, a po zakończeniu giełdy z dobrym, punkowym ziomem o ksywie
Robak, uznaliśmy, że spożycie browarów leży nadal w sferze naszych
zainteresowań, tyle, że trzeba było zmienić miejsce. Zdaje się, że to Robak
wpadł na pomysł, że idealnie nadaje się do tego, znajdująca się niedaleko, sala
prób, gdzie akurat szlifowali swoje umiejętności Weisse Ubermenschen. Jako, że
pod względem personalnym cała kamanda była mi znana wpadliśmy tam na lekkiej
bani, z browarami i w wesołkowatym nastroju. Kapela przygotowywała się do
swojego pierwszego występu, który miał się odbyć za dwa tygodnie i wszyscy
sprawiali wrażenie lekko zestresowanych tym faktem. Brak samokrytyki, jakże
często występujący w połączeniu z alkoholem, spowodował, że podczas przerwy w
graniu złapałem za gitarę i zaczęliśmy z Robakiem coverować jakieś numery
Ramzesa. Nie wiem w jakiej desperacji musieli być Weisse, że dzień czy dwa po
naszej pijackiej wizycie na ich próbie, zadzwonił do mnie ich wokalista - Wrzosek i zapytał, czy bym nie zagrał z
nimi na tym koncercie. Oj tam – trzy próby jeszcze zostały. Wrzoska znałam i
lubiłem jako porządnego typa, drugą wokalistką była Ewka vel. Korozja, osoba
wielce kontrowersyjna, aczkolwiek ja z nią miałem zawsze niezłe relacje i
dogadywaliśmy się bez problemu. Na basie grał Mięso, też ziomek, który wtedy
kręcił z Korozją, na perce Bartek, którego znałem wtedy bardziej z widzenia, a
na gitarze Karaban, dobry kumpel Wrzoska. A co tam, mieli wtedy tylko kilka
swoich numerów i parę coverów, nawet takie beztalencie muzyczne jak ja dało
radę to opanować w try miga.
Koncert w Kotłach był sporym wydarzeniem w undergroundowej
skali, bo jako headliner występowała najlepsza, w mojej subiektywnej ocenie,
polska kapela punkowa - Po Prostu. Hłe, hłe – może to mnie zmobilizowało do
tych prób z Weisse. Oprócz tego grały jeszcze lokalne kapele oiowe Awantura i
Triglav – podczas występu tych pierwszych padł wzmacniacz gitarowy, akurat ten
na którym miał grać Karaban. Kicha, bo Weisse grał na dwa wiosła – w sumie to
Karban był z kapelą od początku i to on powinien grać, a nie ja, ale wyszło jak
wyszło. Sam już nie pamiętam, czy sam odpuścił, czy ja nie pomyślałem, że jemu
się bardziej należy – chyba to drugie, bo po koncercie opuścił kapelę. Trochę
głupio.
Weisse Ubermenschen, Kotły 1999
Weisse Ubermenschen - Fruhstuck
Z grupą zagrałem jeszcze jeden koncert w Remoncie, a latem
2000 całe przedsięwzięcie się rozleciało. Kapela zdążyła jeszcze wystąpić na
jakimś festiwalu na Mazurach, w okrojonym składzie – ani Ewka, ani ja nie
chcieliśmy tam jechać – grały tam jakieś kapele crustowe, anarcho-punkowe, za
gwiazdę robił Włochaty – totalnie nie moje klimaty. Skorzystałem z pretekstu,
że tego samego dnia Polonia grała swój mecz w eliminacjach Ligi Mistrzów i
wymiksowałem się z tej imprezy. Zagrał za mnie Adolv z Silikon Fest - o tyle to
ciekawe, że w tym momencie Weisse na scenie to był trzon późniejszego
rockabillowego Pavulon Twist + Wrzosek na wokalu. W życiu bym wtedy nie
pomyślał, że to się w tą stronę potoczy ;) Jedynym, oprócz mnie,
zainteresowanym bliżej klimatami psycho/rockabilly w Weisse był w tym czasie
Wrzosek, którego znałem całkiem dobrze, bo pojawiał się w knajpie na
Racławickiej, w której zwykła imprezować nasza sajkowo-punkowo-skinowa ekipa, i
chadzał podobnie jak ja na Polonię. Na początku patrzyliśmy na niego z lekkim
dystansem, bo był studentem i pił trochę powściągliwie, ale okazał się super
kumplem – gdyby nasza sajko ekipa była klubem piłkarskim to bym powiedział, że jeśli
chodzi o osobę Wrzoska dokonaliśmy wielce udanego transferu ;) W tym czasie był
jeszcze skinem, ale jakoś tak mniej więcej od okresu Weisse zaczął się
przesajkowywać. Dla mnie świetna sprawa, bo była to wyjątkowo bystra persona –
lubiłem jak wpadał do knajpy na browar, pogadać z nim można było o wszystkim i
o niczym, miał fajne poczucie humoru, siedział w tematach muzycznych bardzo
głęboko. Podczas gry w zespole jeszcze bardziej się z nim zakumplowałem.
Natomiast ewolucja muzyczna Bartka była dla mnie sporym zaskoczeniem. Lepiej
poznaliśmy się w zasadzie dopiero w Weisse – i jego to dopiero traktowałem z
nieufnością - miał dredy, lubił jakieś łomoty muzyczne i grał w Silikon Fest z
dwoma feministkami. A w okresie oiowym, czyli zaledwie 2-3 lata wcześniej,
wzajemne relacje ekipy street punkowo-skinowskiej z feministkami, były na
poziomie zbliżonym do tego, co myślą o sobie nawzajem katolicy i protestanci w
Belfaście. Mimo moich podejrzeń, że Bartek to jakiś wściekły lewak, okazał się
on totalnie wyluzowanym gościem, bardzo fajnym kumplem i równie niegłupim
chłopakiem jak Wrzosek, takoż z dużym poczuciem humoru. He, he – przy bliższym
poznaniu wyszło, że z tych feministek – Katiuszy i Marty, też są bardzo spoko
laski i parę razy zdrowo zaimprezowaliśmy we wspólnym gronie.
Przy jednej z takich imprez na kwadracie u Katiuszy,
pojawili się znajomi z berlińskich skłotów, a wraz z nimi jakiś niemiecki punk.
W pewnym momencie, ten Niemiec zaczął coś szeptać do L. i pokazywać na mój
t-shirt Demented Are Go. Sprawa zaraz się rypła, L. podszedł do mnie i zapytał
z lekkim zakłopotaniem w głosie, że kolega go właśnie poinformował, iż Demented
swego czasu nagrywał płyty z Ianem Stuartem ze Skrewdrivera. To dopiero była
historia rodem z Radia Erewań! Faktycznie przypomniałem sobie wtedy, że
niemiecka antifa układała sobie listy kapel zakazanych, w dobrej tradycji
Świętego Oficjum sprzed kilkuset lat, i Demented na tej liście figurował. Cała
historia to niezły humbug – Stuart był liderem neo-nazistowskiej kapeli skinowskiej
Skrewdriver, takoż organizacji Blood & Honour o podobnym profilu
politycznym. Na scenie neo-nazistowskiej miał status pół-boga, w kręgach
lewicowych najgorszego schwarzcharakteru. W 1989 Stuart wraz z Paulem
Griffithsem, rockabillowcem, który należał do ochrony Skrewdrivera, wpadł na
pomysł by stworzyć kapelę ukierunkowaną muzycznie na subkultury rockabilly i
sajko, a tekstowo na rasizm, ku-klux-klan i co tam jeszcze takim typom mogło
chodzić po głowach. Na perkusji zasiadł ówczesny bębniarz Skrewdrivera,
natomiast na bas zwerbowano Graeme’a Granta, który grał w 1987 roku w Demented,
ale musiał opuścić kapelę po tym jak się wyprowadził na jakiś czas z Londynu.
Po jakimś czasie Grant wrócił do stolicy UK, a w 1989 zamieszkał blisko
Stuarta, znał się z Griffithsem i tym sposobem trafił do Klansmena – bo tak
się nazywał ten projekt. Na gitarze grała persona pod pseudonimem Bones – w
jednym z wywiadów Stuart powiedział, że to też była osoba z Demented, ale o
kogo dokładnie chodziło nie wiadomo i czy w ogóle był to ktoś z bardzo
popularnego zespołu sajko. Jak by to powiedział węglarz Szkvor z Przygód
dobrego wojaka Szwejka - Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze
nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Problem w tym, że debiutancka płyta Klansmen
ukazała się z notką, że zespół to Skrewdriver + Demented Are Go, co było
delikatnie mówiąc mijaniem się z prawdą, bo Demented to zasadniczo byli Sparky
i Ant, którzy z całą sprawą nie mieli nic wspólnego. Za D.A.G. ciągnęła się ta
historia jak smród za gaciami, a pikanterii dodawał fakt, że Grant na jakiś
czas, w latach 90-tych, wrócił do kapeli. Jak już męczymy tą bułę – to na
drugiej płycie Klansmena ukazała się notka, że Stuarta wspierają na niej
muzycy innej sajkowej kapeli Krewmen, przy czym znowu chodziło o Granta, który
owszem miał też w tym okresie epizod w Krewmenie, z czego chyba nikt nie był
zadowolony. Lider tego sajkowego bandu Tony McMillan, we wspomnieniach opisał
przyjęcie Graeme’a jako ogromy błąd i określił go jako słabiutkiego kontrabasitę,
którego szybko się pozbyto po jednym wspólnym tourne i jednym teledysku. Z
kolei Grant skarżył się, że na zakończenie współpracy z zespołem McMillan
podpierdolił mu kontrabas.
Klansmen - Fetch The Rope
Wracając do Weisse to Bart preferował wtedy styl gry na
perkusji polegający na ostrej napierdalance, a ja jako muzyczny analfabeta nie
bardzo potrafiłem mu wytłumaczyć, o co mi chodzi w tych kawałkach, które
przyniosłem i w końcu przylazłem z walkmenem i kasetą Frantic Flintstones, by
puścić jak moim zdaniem powinna chodzić perka do sajko. I zadziałało – we Frushtucku zagrał super, choć w tym okresie jeszcze non stop zmieniał tempo
podczas grania, co momentami nawet słychać na tej demówce ;) Potem jak zaczął
grać w Pavulonach okazało się, że potrafi bić i równo, i w normalnym tempie, a
nie tylko z szybkością maszyny do szycia pracującej na najwyższych obrotach ;)
Z kolei Mięso, basista Weisse, zawsze miał ciągotki ku muzyce popowej, lubił
melodyjne granie i jego rozwój muzyczny w kierunku grania rock’n’rolla to nie
była jakaś nieoczekiwana historia. W okresie Weisse zdecydowanie przewyższał
umiejętnościami resztę kapeli, miał też najlepszy słuch, natomiast trochę
gorzej wyglądało to jeśli chodziło o kreatywność. Kapela przez 9 miesięcy,
kiedy z nimi grałem, zrobiła bardzo mało nowych numerów. Problemem stało się
też regularne przeprowadzanie prób, Bartek musiał obskoczyć też Silikon Fest, w
dodatku tak samo jak Wrzosek studiował, więc były okresy, kiedy obaj zupełnie
nie mieli głowy i serca dla Weisse. Nie dość, że ciężko było umówić próbę, to
jeszcze jak to się udało zrobić i tak wcale to nic nie znaczyło, że da się
pograć – Ewka rozstała się z Mięsem i zaczęła tracić zainteresowanie kapelą, a
niektórzy nawet potrafili po prostu nie przyjść bez żadnego uprzedzenia na
umówione granie. Za którymś razem, kiedy po raz kolejny jedyną osobą jaką
zastałem w kanciapie był Mięso, doszedłem do wniosku, że ciągnięcie tego
przedsięwzięcia zaczyna mijać się z celem. Mięso miał podobne odczucia i Weisse
Ubermenschen odeszło w niebyt, a że obaj chcieliśmy grać dalej, zadzwoniłem do
Jezka i Trojana, z którymi już wcześniej grałem i chyba pod koniec 2000 roku
reaktywowaliśmy Haberbusch z Mięsem na basie - przyjdzie jeszcze czas, by
skrobnąć o tym parę słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz