Pierwszą niemiecką kapelą jaka wydała płytę
psychobilly byli P.O.X., ale jeszcze
w tym samy roku, tyle, że w październiku swój kawałek winylu popełnili Sunny Domestozs. I to od razu w formie
płyty długogrającej, choć zespół został powołany do życia zaledwie w stycznia
tego samego roku w Münster przez gitarzystę Texa Mortona i Ossiego Muenninga (który
był chyba pierwszym na scenie wokalistą grającym jednocześnie na perkusji). Na
nazwę kapeli wybrano ksywkę Ossiego – Domestos to był popularny w Niemczech
środek do czyszczenia toalet, używany powszechnie przez sajkowców do
przebarwiania dżinsów na „plamiaki”. Wkrótce do zespołu dołączył kontrabasista
Manni Feinbein, a przy nagrywaniu płyty wspomagał ich na klawiszach jej
realizator - Götz Alsmann, muzyk jazzowy, który później został znanym
niemieckim prezenterem telewizyjnym. Rezultatem sesji nagraniowej była jedna z
najbardziej oryginalnych produkcji spod znaku psychobilly, zarówno pod względem
brzmienia wspomaganego przez klawisze, jak i samego pomysłu na granie. Nie jest
żadną tajemnicą, że psychobilly to połączenie wpływów rockabillowych i
punkowych, ale do tej pory kapele z tej sceny za rdzeń swoich kompozycji
obierały właśnie rockabilly i rock’n’roll wzbogacając je o punkową energię - Sunny Domestozs postawili wszystko na
głowie – chyba jako pierwsi oparli się na graniu zdecydowanie bardziej punkowym
i garażowym a la lata 60-te, które opakowali rockabillowymi motywami. Nie to,
że wcześniej nie było takich wycieczek w pojedynczych kawałkach sajko jak np. w
numerze It’s So DarkP.O.X. Ale Domestozs na Barkin’ At The Moon poszli jednak o
krok dalej, a wzięcie na warsztat dwóch punkowych coverów pod postacią
manifestu PistolsówAnarchy In The UK oraz No One Seems Me Now londyńskiej grupy Erazerhead (na marginesie oba
przerobione perfekcyjnie) stawiało sprawę jasno – taki wybór nie był kwestią
przypadku. Rezultat był niesamowity, muzyka psychobilly w tej wersji nabrała
zupełnie nowego wyrazu, a płyta i kapela na trwałe wpisały się na listę klasyki
gatunku. Sam miks debiutanckiego longa Niemców to wyjątkowa sprawna robota,
czuć rękę profesjonalisty - bardzo wyraźnie ustawiony slapujący kontrabas,
klimatyczne klawisze, motoryczna perkusja – a mimo, że dźwięk jest „czysty” i
wygładzony ta muzyka to prawdziwa petarda energetyczna. Zarówno covery jak i
kawałki własne kapeli wypadają bardzo dobrze tworząc spójną całość. Pałer mają
zarówno numery szybsze jak Run, Sadist, Monsters Of The Night czy Squashy
Lump, jak i te wolniejsze w stylu Pay
The Bill. Ponieważ na płycie nie ma informacji, kto jest autorem kawałków,
mam pewność tylko co do czterech pozycji, że są coverami – i moim skromnym
zdaniem żadna z tych przeróbek nie ustępuje oryginałowi. Genialna płyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz