Można zaryzykować
stwierdzenie, że koniec lat 90-tych to był dobry okres na zainteresowanie się
psychobilly, bo cały ruch przeżywał wówczas wyraźne ożywienie. Oczywiście,
jeśli się mieszkało w Stanach, Niemczech, Francji czy Skandynawii, bo w Polsce
nie działo się pod tym względem kompletnie nic. A w zasadzie prawie nic.
Buszując po internecie natrafiłem wreszcie na coś polskiego – stronę
warszawskiej kapeli Partia, który to zespół odwoływał się między innymi do
psychobilly. Do paru innych styli też – pamiętam, że padało określenie city
swing i rockabilly. Mocno mnie to zaintrygowało i skrobnąłem maila, że fajnie i
w ogóle takie tam. Szczerze mówiąc to sama nazwa grupy niewiele mi wtedy
mówiła, kawałków nie znałem, chyba mieli na stronie dwa czy trzy mp3 do odsłuchania,
ale głowy bym za to nie dał. Odpisał mi perkusista zespołu, Arkus, anonsując,
że w najbliższym czasie grają koncert w Proximie. Był to kwiecień 1998 r., nic
nie stało na przeszkodzie by się wybrać – poszedłem sam, bo akurat nikt ze
znajomych nie reflektował. Oprócz tego w zestawie były jeszcze 3 rockowe
kapele, z których dwóch nie znałem w ogóle, a trzecia nazwa, Agressiva 69,
obiła mi się o uszy, ale co tam oni sobą reprezentowali nie miałem bladego
pojęcia. Sama impreza to była straszna bieda – garstka ludzi w dość dużej sali,
z czego większość zainteresowana głównie spożyciem. Jeśli spodziewałem się, że
się pojawi jakaś rock’n’rollowa ekipa to chyba za dużo oczekiwałem. Był nawet
jeden typ z grzywą do góry i w takich rockersowsko-motocyklowych butach –
podbiłem na niego i się pytam czy też przyszedł na Partię, ale nawet nie
wiedział, o czym ja do niego mówię.
Partia – Warszawa i ja
Nie owijając w
bawełnę to pod sceną całą publikę Partii stanowiło kilkoro ich znajomych oraz
skromna osoba piszącego te słowa. Zespół istniał od 1995 roku, ale w tym
okresie, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, był jeszcze mocno anonimowy.
Przynajmniej ich oficjalna strona internetowa podawała wtedy taką datę, bo z
biegiem czasu kapela się w jakiś zadziwiający sposób postarzała i obecnie ta
sama strona rok powstania grupy podaje pod postacią cyferek 1993. Daruję sobie
dociekanie, która wersja jest kanoniczna, ale przypomina mi to dorabianie sobie
lat dla splendoru przez niektóre kluby sportowe. Co do samego występu miałem
mieszane uczucia – o ile nie sposób było tego nijak nazwać psychobilly, o tyle
nawiązań do tego gatunku można było się doszukać w muzyce Partii bez problemu.
W niektórych numerach było ich więcej, w niektórych mniej, a w większości w
ogóle, ale nie o to przecież chodziło. Samo to, że w ogóle ktoś w Polsce
poruszał się po tego rodzaju muzycznych terytoriach było intrygujące, bo jakimś
dziwnym trafem rock’n’roll nie miał szczęścia by zaistnieć na dłużej w naszym
kraju.
Partia – Dick Grayson
Kiedy w kwietniu
1954 Bill Haley nagrał ze swoimi Kometami Rock Around The Clock dał początek
nowemu muzycznemu szaleństwu, które w przeciągu roku rozlało się po całych
Stanach, a następnie trafiło za Ocean, na „stary kontynent”. Polska będąca w
sowieckiej strefie wpływów była odgrodzona „żelazną kurtyną” od wytworów
kultury „zgniłego kapitalizmu”, jak jazz czy rock’n’roll, ale nie była pod tym
względem owa kurtyna specjalnie szczelna, a po wydarzeniach 1956 r. przestała
być szczelna w ogóle. Muzyka rock’n’rollowa przeżyła w okresie PRL-u boom,
który trwał dokładnie przez dekadę wyznaczającą lata 60-te.
Kwestią gustu jest
ocena dorobku tego okresu, jednak niezaprzeczalnym faktem jest, że nagrano
wówczas kilkanaście rozpoznawalnych do dziś „evergreenów”. Możliwe, że powstało
wtedy znacznie więcej ciekawych pomysłów muzycznych, które nigdy nie doczekały
się utrwalenia na żadnym nośniku, wskutek koncesjonowanie przez państwo
możliwości nagrywania, koncertowania, nawet przeprowadzania regularnych prób… A
czy w ogóle w latach 50-tych i 60-tych zaistniało w Polsce rockabilly, czyli
najbardziej esencjonalna forma r’n’r? Szczerze mówiąc nic na to nie wskazuje.
Co więcej, kiedy w latach 70-tych na Zachodzie nastąpił renesans rockabilly i
kształtował się nowy gatunek nazywany umownie, dla odróżnienia od starego
brzmienia, neo-rockabilly, w Polsce przeszło to praktycznie nie zauważone. Nie
wiem czy istnieje drugi kraj poza Polską, w którym scena psychobilly rozwinęła
się nie na bazie sceny rockabilly, ale punk rockowej – i tyczy się to zarówno
epizodu z lat 80-tych, jak i tego, co zaszło na przełomie wieków. Trudno mi
znaleźć jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie, dlaczego od lat 70-tych aż do
początku XXI wieku w Polsce rock’n’roll przebił się w zasadzie tylko raz – pod
postacią żartu bluesowego wokalisty i punkowego gitarzysty, czyli zespołu
Shakin’ Dudi. Do tego krótki przebłysk sajkowej Stan Zvezdy i rock’n’rollowego
Polish Ham/Los Pirañas Del Balticos. A po 1989 już zupełnie nic, bo trudno do
tego nurtu zaliczyć słabiutkie Darmozjady Darka Duszy, czy plumkania trójmiejskiego
Marylin Monroe.
Partia – Pociąg do nikąd
Dlatego pojawienie
się takiego zespołu jak Partia było niebagatelną sprawą, choć grupa sama w
sobie nie była ani sajkowa, ani rockabillowa, ani swingowa. Po prawdzie to, co
oni grali w 1998 to był po prostu rock, ale sięgający inspiracjami tam gdzie
zazwyczaj polskie kapele się nie zapuszczały. W dodatku nie były to pomysły
przypadkowe, jak w przypadku kapel typu Róże Europy czy T.Love, które jak
zahaczały o r’n’r to w sposób przaśny i kiczowaty.
Partia – High School
Nie bez znaczenie
było też, że instrumenty muzyczne nie przeszkadzały chłopakom z Partii w graniu
– a na tym pierwszym koncercie szczególnie mi podeszło bicie w bębny Arkusa –
takie trochę w stylu Robertsona z wczesnego okresu Meteors. Po koncercie
podbiłem do zespołu, akurat znosili sprzęt do samochodu, więc im trochę
pomogłem, a potem znalazła się chwila, żeby jeszcze pogadać. Wychodzi na to, że
w tym okresie ich zespołowa skrzynka pocztowa nie była jeszcze zasypywana
mailami od podobnych do mnie osobników, bo byli mnie równie ciekawi, co ja ich
;). Gadka szybko zaczęła się kleić, mi się w sumie podobało jak zagrali,
zaczęliśmy nawijać o zespołach, koncertach, takich tam duperelach. Choć w
Partii grały trzy osoby, to basista Waldek trzymał się jakby trochę z boku tego
wszystkiego. W tym samym roku zaczął też grać w zespole ska, Pan Profeska, i
mam wrażenie, że to właśnie z nim bardziej się identyfikował. Tak naprawdę
Partia to byli Lesław i Arkus – jak się okazało znajomi jeszcze z dzieciństwa.
Sama ich przyjaźń to ciekawy przypadek, bo byli swoim totalnymi
przeciwieństwami. Lesław wysoki i potężnie zbudowany, Arkus mały i drobny.
Pierwszy nieco introwertyczny, spokojny, czasami nawet flegmatyczny, drugi
„żywe srebro”, ruchliwy, wybuchowy. Arkus w stałej relacji z jedną wybranką
oraz z dzieckiem w drodze i Lesław wiecznie poszukujący w relacjach z płcią
piękną. Niemniej rozumieli się świetnie, przynajmniej w okresie grania w
Partii. Same pomysły na to, co i w jaki sposób grać wychodziły przede wszystkim
od Lesława i to z nim szybko dogadałem się, jeśli chodzi o tematy muzyczne.
Okazało się, że miałem trochę nagrań, którymi był zainteresowany, a on z kolei
miał takich nagrań, które zainteresowały mnie, naprawdę sporo. Zaczęliśmy w
miarę możliwości wymieniać się muzą, przy czym jak zaznaczyłem, przepływ w moim
kierunku szedł znacznie szerszym strumieniem. Było też z kim pogadać o tym, co
dzieje się na scenie psychobilly, i generalnie rock’n’rollowej kulturze, o tym
jak funkcjonuje rynek muzyczny w Polsce, jak wyglądają koncerty na zachodzie.
Zacząłem bywać na większości warszawskich koncertów Partii, przy czym stopniowo
rosła też na nich liczba moich znajomych.
Partia (fot. http://www.jimmyjazz.pl/data/include/cms/NEWSLETTER/PARTIA-Best/Partia_-_Fot_promo_04.jpg)
Większą rozpoznawalność dało kapeli wydanie debiutanckiej płyty na CD, która wyszła w maju 1998 r., czyli w sumie w niewielkim odstępie czasu od momentu poznania przeze mnie grupy. Swój egzemplarz dostałem bezpośrednio od Lesława i muszę przyznać, że do tego wydawnictwa miałem ambiwalentne odczucia. Kapela przyznała potem, że nie była zadowolona z finalnego efektu. Ponoć dostarczyli realizatorowi płyty Cramps, żeby ustawił podobne brzmienie, ale ten upierał się, żeby zrobić to à la T.Love – i wychodzi na to, że stanęło na jego. Jako całość nie powalało to z nóg, za dużo tu było rocka, z takim dość softowym brzmieniem, ale parę numerów było naprawdę godnych uwagi. Partia jako pierwsza i jedyna polska kapela wydała w latach 90-tych płytę, na której znalazły się jakieś kawałki psychobilly i rockabilly, bo tak przecież z czystym sumieniem można określić numery Pociąg do nikąd, Dick Grayson i High School. W sumie to nie mieściły się one idealnie w żadnym z tych nurtów, ale gdzieś balansowały na granicy pomiędzy nowoczesnym rockabilly, a lżejszym sajko – może to paralele na wyrost, ale trochę w stylu, w jakim łączył te dwa rodzaje muzyki znakomity Reverend Horton Heat, a trochę jak późniejszy Meantraitors. Nie to żebym porównywał ich do wspomnianych kapel, czy chciał przez to powiedzieć, że Partia z nich zrzynała, bo udało im się stworzyć własne, charakterystyczne brzmienie, ale jednak pewne podobieństwa można było znaleźć. Po prawdzie to i te trzy kawałki dupy nie urywały, ale różnica jakościowa w stosunku do takich Parasoli czy Ulic była konkretna. Oprócz tych trzech rocka/psychobillowych numerów fajnie jeszcze wypadał największy hit kapeli Warszawa i ja – bardziej rockowy, ale z rock’n’rollowym klimatem, oraz punkowy Reve, który ponoć był po francusku, choć znajoma posługująca się tym językiem poddawała to w wątpliwość ;).
Partia - Partia (1998, Ars Mundi)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz