Po krótkotrwałym
warszawsko-gdyńskim epizodzie psychobilly (i rockabilly) zniknęło z naszego
kraju jak swego czasu Jadźwingowie. W międzyczasie z wielkim hukiem pierdyknął
komunizm, a Polska przestała być dominium sowieckiego imperium i zaczęła
otwierać szeroko ramiona na Zachód. Stopniowo zwiększała się
dostępność muzyki undergroundowej, jak grzyby po deszczu zaczęły rosnąć firmy
trzepiące kasę na wydawaniu pirackich kaset z zagraniczną muzyką, zaczęto
organizować niezależne giełdy, na których wreszcie bez problemów można było
zaopatrzyć się w ziny czy nagrania zespołów, których zdobycie graniczyło
wcześniej z cudem. Nową modą stał się hard core, co szczęśliwie ominęło
piszącego te słowa, wkrótce swój renesans zaczął przeżywać street punk czy Oi!,
a za sprawą rosnącej liczby skinheadów niechętnym neo-nazistowskiemu
wizerunkowi owej subkultury coraz popularniejsza stawała się muzyka ska.
Natomiast pojęcie
psychobilly ciągle funkcjonowało w formie bajki o „żelaznym wilku”. Wiedziano,
że jest coś takiego gdzieś w dalekich krajach, ale wiedza o tym była nie
przymierzając jak o Ciaptaku z wierszyka Brzechwy. Zdarzało się, że jako fani
sajkobily określali się niektórzy przedstawiciele modnej wówczas opcji
„narodowo-radykalnej”, słuchający „sajkowej” kapeli Toy Dolls i noszący takie
dość kuriozalno-śmieszne fryzury – cały łeb na łyso a z przodu grzywka, jaką
noszą skingirlsy. W najważniejszym wówczas polskim zinie punkowym Qqryq
ukazał się na początku lat 90-tych wywiad ze szkocką kapelą Oi Polloi, wielce
wtedy u nas popularną. Oi Polloi było bardzo mocno zaangażowane we wszelkie
znane formy anty-faszyzmu i spora część tej rozmowy toczyła się właśnie wokół
tego typu tematów. W pewnym momencie padło pytanie na temat psychobilly i jego
rzekomych powiązań z neo-faszystami, na co wokalista kapeli odpowiedział – To mnie wcale nie dziwi. Widziałam kilka ich koncertów i ich taniec jest naprawdę pełen przemocy, są tam sami faceci obnażeni do pasa. – przyznacie państwo, że podobny sposób rozumowania jest niemniej
kuriozalny niż fryzury tojdolsowatych pseudosajkowców od Tejkowskiego.
Jako, że nie o tym
jest temat, nie będę opisywał kolei mojego skromnego żywota w subkulturze
punków. Niemniej pewne dygresje są konieczne. Jak już wspomniałem, po przełomie
wiodącym nurtem na scenie niezależnej stał się hard core, do mnie jednak nowa
moda w żaden sposób nie trafiła – ani muzycznie, ani jako styl. Punk rock – od
Sham 69, Partisans i Peter & TTB po Subhumans czy Conflict, a do tego
fascynacja muzyką Oi! na którą na tzw. „scenie niezależnej” patrzono w
najlepszym razie krzywym okiem. Do tego ekipa znajomych ze zbliżonymi gustami i
podobna ekipa z Gdańska, z którą mieliśmy regularny kontakt. Chyba w 1992 albo
1993 zaczęły się też kontakty z ekipą skinów Sosnowca, a także z załogą skinów
z Łodzi. Prawie całe nasze towarzystwo podryfowało w tym okresie w kierunku
subkultury skinhead, a w każdym bądź razie jej odłamu nawiązującego do tradycji
ska i Oi!, a niechętnej faszystowskim ciągotkom. Przez jakiś czas był to
S.H.A.R.P., potem po prostu oi-skinhead. W tym okresie praktycznie cała
subkultura punk miała mocno lewackie tendencje – takoż i mnie nie ominęły te
tematy – jako, że miałem chroniczną awersję do bolszewizmu moje lewactwo
przybrało barwę nie czerwoną, ale czarną z @ w kółeczku – jednym słowem brednie
w kropotkinowskim stylu. Nie ma co ściemniać, że było inaczej, a S.H.A.R.P.
idealnie wpisywał się w to, co lubiłem (muzyka Oi! i street punk) i tego czego
nie lubiłem (faszystowscy skini, moda na hard core). Był też katalizatorem
pewnych zachowań z cyklu „młodzieżowe rozrywki uliczne z użyciem pałek, butów i
kamieni”. Przypadłością polskich ekip punkowych była jakaś dysfunkcja, jeśli
chodziło o starcia zbrojne z nazi-skinami. Co tu dużo gadać, punki jak nie były
w ogromnej przewadze liczebnej, to przed skinami zazwyczaj spierdalały w
podskokach. Nie chce, żeby wyglądało to na jakiś lans, bo ze mnie żaden Rambo
nigdy nie był, ale ekipa z którą się bujałem, akurat nie tylko potrafiła się
postawić łysym, ale i sama urządzała „łapanki” na zwolenników idei
narodowo-socjalistycznych. I pod tym względem imidż SHARP nam wyjątkowo
podpasował. Przygód z gatunku „płaszcza i szpady” z wiadomych względów nie będę
tu opisywał. Natomiast wraz ze skinowskim oi! i ska, incydentalnie początkowo,
zaczynały tu i ówdzie przebijać się nagrania psychobilly.
Warszawa, przy kuflotece na Karolkowej, 1994
Warszawa, Gocław, 1995
W marcu 1994 całą
skinowo-punkową ekipą imprezowaliśmy u G. w Piasecznie. Niektóre ksywki i
imiona będę pisał tylko pierwszymi literami, głównie tych osób z którymi nie mam
od dawna kontaktu, a wiadomo czy kto się tam nie obrazi za moją pisaninę.
Chyba, że wymieniani nie będą mieć obiekcji wtedy będą dekonspirowani ;) No
dobra, o imprezie w Piasecznie było – czyli typowa domowa libacja przy
strumieniach alko, muzyce, żarciu przygotowanym przez mamę G. Pamiętam, że
leciało też sporo muzy na wideo, chyba B. przyniósł kasety – na jednej z nich
były nagrane koncerty King Kurta i Demented Are Go. I nagle mi zaskoczyło.
Oglądałem tego King Kurta, obrzucanie się mąką, ciastkami, wariactwo na scenie
i pod sceną, z ogromną przyjemnością. Był to niezły kontrast do tych
koncertowych klipów kapel oiowych gdzie pod sceną bawiło się zazwyczaj jedynie
paru nawalonych desperatów, a na scenie nuda hulała jak wiatr w helskim porcie.
Jeszcze bardziej podobał mi się Demented, może dlatego, że grał bardziej po
punkowemu, choć byłem lekko zbulwersowany kontrabasem, postrzeganym przeze mnie
jako instrument podejrzany na równi ze skrzypcami czy harfą. To pijaństwo
poprzetykane koncertówkami Kurta i D.A.G. to w zasadzie mój pierwszy pozytywny
kontakt z psychobilly. Widać odtrułem się już na dobre z tego Stevensa. Teraz
jak o tym piszę, to jeszcze przypomniałem sobie jak S. się pod koniec imprezy
dorwał do wideo i jakimś porąbanym pornosem z facetami sikającymi na głowy
lasek chciał katować towarzycho, ale nie znalazł uznania dla swoich pasji,
został obezwładniony i z powrotem puszczono muzę. Myślicie, że się zraził?
Impreza dogorywa, śpię na dywanie, suszy mnie, więc sięgam po jakąś wodę i co
widzę. Pół żywy S. próbuje dokończyć tego pornola, jedno oko zamknięte, ale
drugim twardo ogląda – a zza półprzymkniętych drzwi ogląda z nim babcia G. ;) A
rano babcia się pyta S. – a te filmy z tymi szczochami to gdzie można dostać?
King Kurt – ten sam co z Piaseczna
i Demented
Tak mi zapadło w
pamięci to wideo (King Kurta i Demented, a nie „szczochów” ;)), że zacząłem
zwracać na sajko baczniejszą uwagę. Oba koncerty (+ jeszcze jeden koncert
Kurtów) przegrałem chyba w następnym roku od Pegaza i w tym mniej więcej
okresie ponagrywałem też parę rzeczy od Wina, który często wymieniał
się na kasety z gośćmi z Sosnowca i miał trochę sajko. Pamiętam, że na pewno
były tam „debesty” Long Tall Texans i Meteors, pierwszy Peacocks, cztery
pierwsze Demented + ich najnowsza wtedy epka, jeden Mad Sin oraz trzy płyty
King Kurta. O Winie i jego wybrykach to w ogóle oddzielną książkę można by
napisać ;) Chodziliśmy razem przez kilka lat do jednej klasy w podstawówce w
Rembertowie, potem straciliśmy kontakt jak się wyprowadził na Gocław, a potem
znów się spiknęliśmy pod koniec lat 80-tych jak się okazało, że też jest punk
rockersem. W podobnym czasie zaczęliśmy skinowanie, i w podobnym zainteresowało
nas psychobilly. Między 1995
a 1997 ta muza była ciągle dla mnie jedynie przystawką
do głównego dania, czyli oi punka, ale „ziarnko do ziarnka”... Wreszcie kupiłem
na wyprzedaży te tonpressowskie „Psycho Attaki”, a w 1997 zobaczyłem pierwszy
psychobillowy koncert na żywca od czasu Stan Zvezdy w latach 80-tych.
Jeszcze parę słów o zinach, a w zasadzie skinzinach –
pierwszy o sajko zahaczył najstarszy i chyba najlepszy z tej paczki Skinhead
Sosnowiec, który w 1995 zamieścił wywiad ze szwajcarskim Peacocks. Dobra,
kapela zapuszczała się dość mocno na tereny ska, które leżały w zainteresowaniu
autorów zina, ale pytania były konkretne, o psychobilly i pokrewne tematy –
więc nie był to jakiś przypadkowy wyskok. Potem ten sam zin sporadyczne
zamieszczał też recenzje sajkowych płyt. Drugim, i chyba ostatnim, zinem
skinowsko-punkowym-ska, który wspominał o wydawnictwach sajko, był Przepraszam
czy tu biją?, robiony przez trio Piter, Wino, Magda. Kolejny periodykiem, który
zainteresował się psychobilly był Garaż, ale de facto w momencie, kiedy ta
subkultura już zdążyła zaistnieć w Warszawie, więc o tym później.
E! Co się będziesz męczył z blogiem? Weź to w formie książkowej wydaj. Czyta się z zapartym tchem jak nie przymierzając przygody Winnetou i Old Shatterhanda. :)
OdpowiedzUsuńEeee... czyta tylko co trzeci Polak, a jak już czyta wspomnienia to pewnie Radka Majdana czy Nergala ;) Szkoda sosen na papier pod tą pisaninę. Karol May, powiadasz? :) Czytałem jak miałem 9 lat, więc jak mam mieć taki target na blogu to chyba trzeba będzie ostrą autocenzurę wrzucić :)
UsuńEw. Radka Sikorskiego ;) A, tak mi się z Radkiem skojarzyło...
UsuńCoś mi świta że gdzieś jeszcze o psycho były fragmenty w zinach. Ale musiałbym przeszukać to. Ogólnie czekam na ciąg dalszy. Pozdro rodzyn
OdpowiedzUsuńRodzynie drogi, może i były, ale raczej nie przed 98, kiedy pojawiła się po latach pierwsza ekipa sajko w Warszawie - ale jak coś wygrzebiesz to będę wdzięczny ;)
Usuń