Sukces pierwszej edycji Saturday Psychobilly Night i
przychylne przyjęcie debiutu Robotix podziałały na Cosmic jak turbo-dopalacz. Kosmiczna Odyseja Helvisa była z pewnością udaną produkcją w swojej kategorii,
trudno było jednak liczyć na jakąś rewelacyjną sprzedaż bez promocji w radio i
TV– takie były rodzime realia. Kosmiki jednak znalazły na to bardzo sprytny
patent – wysyłali spore ilości CD Robotixów do wytwórni zachodnich
specjalizujących się w tego rodzaju muzyce, a w zamian otrzymywali pozycje
wydawane przez owe wytwórnie. I właśnie te płyty sajko, rockabilly, horror punk
et cetera, stały się bazą do otworzenia sklepu Cosmica, który początkowo
funkcjonował na zasadzie ćwierćoficjalnej w biurze firmy znajdującym się przy
Świętokrzyskiej w samym centrum miasta. Nie pamiętam nawet jakimi kanałami
ludzie dowiadywali się o istnieniu tego proto-sklepu – w każdym bądź razie
okazało się, że istnieją osoby, które słuchają sajko, i całkiem dobrze kojarzą
ten styl, choć nikt z naszej ekipy ich nie znał. Radek opowiadał, że
przychodził do nich jakiś gościu w garniturze, który pracował niedaleko jako
makler, i kupował na pęczki płyty nie mogąc się nadziwić, że wreszcie jest w
stanie coś takiego dostać w Polsce.
Te
płyty z zachodu szły na tyle dobrze, że Cosmic zdecydował się stworzyć już jak
najbardziej oficjalny sklep, ale szło to jak po grudzie i w efekcie jego
otwarcie nastąpiło dopiero w październiku 2004, czyli w okresie gdy aktywność
firmy przy organizacji koncertów już się dopalała. Zielna to była niespecjalnie
długa uliczka, z której niewiele zostało po Powstaniu – tuż po wojnie mieszkała
tam moja rodzina w resztkach kamienicy zredukowanej przez niemieckie bomby do
parteru, zanim nie zostali przekwaterowani do wybudowanych na pobliskim
Muranowie nowych bloków. Większa część gruzowisk Zielnej została wymieciona do
reszty i powstał na tym miejscu Plac Defilad. Na odcinku po drugiej stronie
Świętokrzyskiej pozostawiono parę starych kamienic i gmach Pasty, budując vis a
vis nich dość obskurne pawilony handlowe, które w latach 90-tych stały się
zagłębiem warszawskich kebabowni, tanich spelunek i peep showów. W takim
towarzystwie rozłożył się Cosmic zaczynając od małego pomieszczenia na
parterze, a z czasem, gdy znacznie powiększył się im asortyment ciuchowy i butowy
wynajęli też pomieszczenie na piętrze. Lokalizacja była o tyle dobra, że
znajdowała się w ścisłym centrum miasta i łatwo było tam trafić.
Pawilony nie przetrwały wiele dłużej – zostały wyburzone
w 2010 roku.
Zamknięty już sklep Cosmica w pawilonach przy Zielnej (obok sklepu z napisem Delikatesy Alkohole) (fot. http://czarnota.org)
Ponieważ
firma sprowadzała płyty z zachodu nie za gotówkę, ale na zasadzie wymiany,
mogła zaproponować naprawdę konkurencyjne ceny – w ich sklepie kosztowały o
20-30% taniej niż w dystrybucji Crazy Love, do tego nie trzeba było tej całej
kołomyi z przesyłkami, dodatkowymi kosztami i pocztą polską. Szło się do sklepu
i kupowało co tam wpadło w oko. Sporym minusem było to, że nie siedzieli za
dobrze w muzyce sajko i brali stuff jak leci – wszystkiego po trochu, więc
dobre pozycje schodziły na pniu i często nigdy nie były już uzupełniane, a
badziew zalegał na półkach aż do finalnych dni Cosmica. Inna sprawa, że od
upowszechnienia się na przełomie wieków internetu i mp3 sprzedaż płyt na
świecie zaczęła lecieć na mordę lotem koszącym i szybko głównym źródłem
przychodów stały się ciuchy oraz buty. Ciekawa sprawa, bo akurat mniej więcej
wtedy sieć New Yorkera wypuściła całą serię ciuchów w takim pseudo
rockabillowo/sajkowym klimacie – koszule w płomienie, skarpety w czaszki, takie
sprawy ;) Z jednej strony trochę spopularyzowało to ów styl ubierania się, z
drugiej przestał on być oryginalny, skoro każdy to mógł sobie kupić w centrum
handlowym. Pamiętam, że Radek w pewnym momencie skonstatował z lekkim
zdziwieniem, że najlepiej szły wdzianka z motywami religijnymi utrzymanymi w
takim trochę kwiecistym, meksykańskim stylu – pewnie właśnie dlatego, że duże
sieciówki trzymały się od czegoś takiego na dystans. Przez jakiś okres za ladą
w sklepie pracował Kuba Panow, potem Andriej, a w biurze Cosmica Sylwia – można
więc powiedzieć, że firma ekipą stała ;) Ten kramik na Zielnej nie przetrwał
zbyt długo – bodajże do końca 2005 roku, kiedy w pawilonach podniesiono czynsz
o 100% i Cosmic się stamtąd zawinął – mieli się przenieść do Galerii Mokotów,
ale to już było sporo od centrum i szczerze mówiąc nawet nie jestem teraz w
stanie sobie przypomnieć czy do tego doszło, czy sklep padł na dobre.
Jazdy na forum Partii, jakie wynikły przy okazji organizacji
pierwszego sajko najta, wycinanie postów, czy całych tematów, skłoniły nas do
refleksji, że czas najwyższy by zrobić własną stronę www jak również własne
forum dyskusyjne poświęcone psychobilly oraz pokrewnym gatunkom. Przez kilka
lat cała ta sajkosubkultura była nad Wisłą tak marginalną sprawą skupioną wokół
kilku znajomych, że jakoś nikt nie miał ambicji by się tym zajmować – ale kiedy
na forum Partii/Komet zaczęło się dla nas robić zbyt ciasno, nie było na co
dłużej czekać i wykroiliśmy sobie własny kawałek podłogi w internecie gdzieś na
początku lutego 2003. W pionierskim okresie stronę i przy okazji forum robiły
cztery osoby: Siva, Sylwia, Wrzosek i ja – no forum to robiło się samo tylko
trzeba było je założyć. Nikt z nas nie był specjalnie biegły w projektowaniu
stron www, ale html w sumie jest dosyć prostym językiem i jakąś tam prymitywną
wersję byłem w stanie sam zrobić przy pomocy wskazówek znalezionych w necie. Co
do moderacji forum stwierdziliśmy, że nie będziemy usuwać postów ze względu na
poglądy, za to troili tępić bezlitośnie – o ile mnie pamięć nie myli to nawet
nie mieliśmy specjalnie sytuacji z atakiem cyber-debili, po których trzeba by sprzątać.
Za to wolność wypowiedzi spowodowała, że sporo naprawdę ciekawych dyskusji
wynikło na parę kontrowersyjnych tematów. Forum w sumie istnieje w lekko
zmienionej formie do dnia dzisiejszego, choć nie ma co ukrywać, że w okresie
rozkwitu portali społecznościowych jest w stanie agonalnym i bardzie służy jako
kopalnia informacji o czasach prehistorycznych niż o tym co się dzieje obecnie.
Z drugiej strony trudno mi nie wspominać z sentymentem czasów, kiedy po każdym
koncercie mnóstwo osób wrzucało mniej czy bardziej udane impresje poimrezowe,
pojawiały się zdjęcia, opinie, zażarte kłótnie, kto zagrał lepiej, a kto co
nawywijał po pijaku. Impreza żyła jeszcze w internecie ze 2-3 dni, a teraz to
wszystko jakieś takie autystyczne. Jak ktoś wrzuci „No naprawdę warto było,
zajebisty koncert” to jest zazwyczaj rekordzistą w długości pokoncertowych
opisów.
Początek sajkoforum ;) Istnieje do dziś pod adresem: http://free4web.pl/3/0,39208,default.html
Narodziny strony i forum sajko zbiegły się z przygotowaniami
do drugiej edycji Saturday Psychobilly Night. Poszło dobrze za pierwszym razem,
więc Tomek z Radkiem słusznie uznali, że ma na co czekać i na marzec
zaplanowano powtórkę z rozrywki. Wiadomo było, że ze względu na współpracę z
organizatorami zagra tam Robotix, a także Stan Zvezda, która też już była po
słowie z Cosmikiem, co do wydania płyty długogrającej. Jako jedna z kapel
otwierających miał zagrać jeszcze Haberbusch 46, ale nasze kłopoty z
ogarnięciem, o których wspomniałem we wcześniejszej pisaninie miały efekt taki,
że zrezygnowaliśmy na jakieś 2-3 tygodnie przed koncertem. Namówiłem też Radka,
żeby dopisał do listy Werwolf 77 – punkowo-kaberetową kapelę naszych dobrych
kumpli, biorąc pod uwagę, że na sajko przychodziło coraz więcej punków i
skinów. Radek nie robił problemów, choć przy następnym spotkaniu na wszelki
wypadek dopytywał się „kto i zacz” ów Werwolf, bo jak Tomek zobaczył nazwę to
się przestraszył, że jakiś nazistów im przemycam do set-listy ;) No i z
rodzimego chowu to jeszcze Komety, ale to tak skomplikowana sprawa była, że
opiszę to na końcu. Z zagranicy tym razem miały zagrać dwie kapele. Berliński
Ripmen oraz Ot Vinta z Ukrainy. Gdzieś tak pod koniec roku 2002 do Warszawy z
Niemiec wróciła Ewka – Crazy Seniorita, która przez okres pomieszkiwania w
Berlinie wyrobiła sobie mnóstwo kontaktów na scenie sajko i za jej rekomendacją
i pośrednictwem był właśnie ściągany Ripmen. Z kolei ze wschodu ja
zaproponowałem Bombers z Petersburga, albo Ot Vintę – ze względów
formalno-wizowych dużo łatwiej było oczywiście ściągnąć chłopaków z Ukrainy,
ale pozostało dogranie spraw finansowych. Telefonował do nich Andriej z biura
firmy, przy mnie i Radku – z tego co pamiętam dostali propozycje zagrania za
taka samą kasę co Mad Heads, ale było ich pięciu, a nie trzech i trochę się
zaczęli krzywić, że to przymało, ale kiedy Andriej na głos zaczął się zastanawiać,
że w takim razie będzie jeszcze dzwonił do Bombersów, to szybko przystali na
warunki.
No to wróćmy do Komet. Cosmic po pierwszej edycji, na którą
dobiło nadspodziewana ilość ludzi miał teraz w dupie czy ta kapela zagra czy
nie i nawet nie specjalnie chciał gadać z nimi, co do warunkach na jakich
mieliby wystąpić. Na necie pojawiła się już pierwsza rozpiska kapel, bez Komet
rzecz jasna, co z kolei znowu doprowadziło do jakiś niezdrowych internetowych
przepychanek. Arkus nawet wyjechał z tekstem na forum, że się sprzedaliśmy
(znaczy Warsaw Wreckin Krew) za pieniążki Cosmica, na co dostałem lekkiej
piany, bo nie dość, że kasy z tego nie miałem żadnej, a wręcz odwrotnie, to
jeszcze cały czas przekonywałem Radka i Tomka, że jednak żolibilly powinni
zagrać. Takie samo zdanie miała Ewka, która ze względu na kontakt z Ripmenem
dołączyła do ekipy organizacyjnej. Koniec końców doszło do „rozmów ostatniej
szansy” – Komety na początku lutego grały koncert w knajpie Brama i przy tej
okazji siedliśmy sobie w kącie z Lesławem i Arkusem, by wyprostować parę
rzeczy. Cosmiki przyjęły argument, że jednak obecność Komet jest istotną sprawą
na tego typu imprezie, a Komety odpuściły sobie wykłócanie się o kolejność
grania. W sumie całe te porozumienie miedzy grupą, a firmą było sklejone na
gumę do żucia i pękło zaraz po koncercie, ale i tak warto było. Nawet
porównując koncert Komet w Bramie i Punkcie – temu pierwszemu nic nie
brakowało, ale ten drugi to był dopiero wypas. Zespół był wtedy w szczytowej
formie, a na Sajko Najcie chyba chciał coś udowodnić, Lesław z Arkusem zagrali
na wkurwie, Pleban zrobił swoje ze sporą nawiązką i wyszedł im najlepszy
koncert jaki widziałem w ich wykonaniu. W Bramie na imprezę przyszło jakieś 150
osób, co jak na pojedynczą, lokalną kapelę było naprawdę niezłym wynikiem.
Przez cały luty 2003 nie piłem alkoholu - tak sobie wymyśliłem, że trzeba
trochę przystopować - a akurat na tym koncercie do biletu dawali jeden darmowy
browar – wrrr… a za kole musiałem chyba z 6 zł zapłacić. Jak śpiewa wspomniany zespół
Werwolf „abstynencja nawet krótka może być tragiczna w skutkach” – na koncercie
w Bramie paradowałem ze śliwą pod okiem, bo kilka dni wcześniej na Misfitsach
wdałem się w awanturę z jakimś metaluchami – tak mi stopień agresji od tego
niepicia wzrósł ;)
Samego Psychobilly Night vol. 2 nie chce mi się po
dziesięciu latach po raz drugi opisywać skoro zrobiłem to wówczas na świeżo i
wystarczy zrobić ctrl+v ze starej strony:
Hmmm…, nie wiem czy recenzji
z drugiego warszawskiego sajko-festu nie powinien pisać ktoś, kto z większym
umiarem korzysta z wyrobów przemysłu browarniczego. Szczerze mówiąc pewne
fragmenty koncertu są dla mnie "białymi plamami", ale postaram się je
zapelnić wytworami własnej wyobraźni :)
Impreza miała rozpocząć się
około 19, ale gdzie tam. Obsuwka była jak cholera i kiedy na scenie
zainstalował się Werwolf 77, "Punkt" był już nieźle wypełniony. Jedna
z niewielu rodzimych kapel punk77 zagrała bardzo fajnie i żywiołowo, do czego
już nas zdążyła przyzwyczaić wcześniej, a także bardzo równo, co z kolei jak na
ich występy było zupełnym novum. Oczywiście największa zabawa była przy
chóralnie odśpiewanym przez oiową załogę hicie "Twoje długie włosy kłują
mnie w oczy", ale niezgorsze pogo szło też przy "Desce z gwoździem",
czy "Chciałem zrobić karierę". Jako drudzy zagrali prekursorzy
stołecznego sajko, czyli Stan Zvezda. Od pamiętnego koncertu z Astro-Zombies
perfekcyjnie dopracowali swoje nowe brzmienie i z każdą imprezą grają coraz
czadowniej, a przecież już grudniowy koncert był fantastyczny. Jacek śpiewał
"A moje czarne buty stukają rock'n'rolla rytm", a pod scena
faktycznie wiele par butów wyprawiało szaleńcze densy. […] Trzecim zespołem
wieczoru były warszawskie Komety, choć chodzą plotki, ze tak naprawdę
przyjechali z Meksyku :) Żarty żartami, ale pomysł zaprezentowania sombrerros
był trafiony w dyszkę. Widziałem chyba większość koncertów, jakie w swojej
historii zagrali żolibillowcy, ale ten moim skromnym zdaniem był zdecydowanie
najlepszy. Publiczność była chyba podobnego zdania, bo pod scena zrobił się
niezły kocioł, a przy "Should I Stay..." albo "Runaway"
zabawa sięgała zenitu. Po Kometach na scenie pojawili się berlińscy sajkowcy z
grupy Ripmen i chyba było trochę widać po nich trudy całodziennego melanżu. W
dodatku przed koncertem uległ uszkodzeniu ich kontrabas i musieli zagrać na
pożyczonym, co nie każdemu muzykowi odpowiada. Niemniej zapodali całkiem
przyzwoity punkobillowy set, perkusista wymiatał aż milo, a ich sceniczne image
było bardziej niż ciekawe. Mi najbardziej przypadła do gustu przeróbka
"Tainted Love" z gościnnym udziałem Kuby z Poker Face. Po godzinie
grania miejsce Niemców na scenie zajęli Robotixi i trzeba powiedzieć, ze ich
pomysły na granie bardzo się niżej podpisanemu podobają, a i chyba szerokiej
rzeszy przybyłych na koncert. Ostra jazda i cały czas ruch na scenie - na
takich koncertach trudno się nudzić. Oprócz numerów z debiutanckiej płytki
pojawiło się kilka coverów w tym... temat z Muppetow. Była już prawie 3 w nocy
kiedy wreszcie przyszła kolej na Ot Vintę. Niestety rewelacyjny koncert
ukraińskiego bandu oglądało mniej niż 100 osób, reszta wybiła się do domów,
albo leżała zmelanżowana po całym klubie. Chłopaki zachowali się rewelacyjnie i
mimo, ze ledwo kilkunastu zombich miało jeszcze siły na zabawę, zagrali na full
i nawet autora tych słów zmusili do radosnych podskoków, choć parę chwil
wcześniej nawet siedzenie sprawiało mu nie lada problemy. Radosna mieszanina
psycho-country-punko-billy, wariackie krzyki kontrabasisty, zapowiadanie
każdego numeru ukraińskimi rymowankami, wspaniały koncert. Do tego niesamowite
brzmienie. Uff, o 4 rano kiedy umilkły ostatnie dźwięki trzeba było się
wreszcie ewakuować do domów. Czas najwyższy bo nawet najbardziej wytrwali ledwo
się już snuli. Słowa uznania dla organizatorów, bo tym razem akustyka była o
niebo lepsza niż w grudniu.
Może jeszcze parę dygresji okołokoncertowych. Ponownie
frekwencja była bardzo wysoko, klub oszacował ją na jakieś 500 osób. Pojawił
się nawet jakiś sajkowiec z Berlina, który przyjechał specjalnie na ten
koncert. Ot Vinta spała u Andrieja, Ripmen u Wrzoska i Sylwii – z Niemcami
zresztą od wczesnego przedpołudnia szwędaliśmy się po Starym Mieście, co
zdecydowanie niekorzystnie odbiło się zarówno na ich jak i na naszej formie.
Dwóch Ripmenów było ortodoksyjnymi sajkowcami, za to ich perkusista Gordian o
wyglądzie prawosławnego ascety był niepijącym wegetarianinem z jazzowych
klimatów – ale w sumie swój chłop, na Starówce wtranżalał pierogi z grzybami aż
mu się uszy trzęsły. Przypomniała mi się śmieszna anegdotka, którą opowiedział
Wrzosek – mianowicie jeden z członków berlińskiej kapeli, pozwolicie, że nie
napiszę który, przed koncertem zakupił duże pudełko ptasiego mleczka, które
zamierzał zabrać do domu dla swojej niemieckiej dziewczyny. Niestety, życie nie
jest takie proste jakby mogło się niektórym wydawać - szampańska zabawa w
Punkcie, ilości spożytego polskiego browaru, brak snu i inne okoliczności
łagodzące zaskutkowały tym, że ów ripmenowiec był widziany w Punkcie gdy
całował się z jedną znaną punkową załogantką. A ptasie mleczko nie dojechało do
Berlina, tylko zostało zjedzone następnego dnia na kaca ;) Na tym punktowym
koncercie poznaliśmy też dwóch gości z Wrocławia – Kostka i Łukiego, którzy
specjalnie tłukli się pociągiem na sajko do Warszawy i w sumie byli
prekursorami stylu w swoim mieście. O ile do tej pory psychobilly było głównie
stołeczną sprawą to mniej więcej w tym okresie zaczęło się to rozpowszechniać i
na inne ośrodki, a Wrocław jako drugie miasto w Polsce dorobił się własnej,
małej ale udałej, Wreckin Krew.
Z Mad Headsami + trochę Partii i trochę Lumpex 75 ;) Gdynia 2004
Jeszcze na koniec o jednym koncercie jaki miał miejsce kilka
dni przed drugim sajko najtem – ponownie przy okazji trasy po Europie zahaczył
o Polskę Mad Heads, ale tym razem zagrał nie w Warszawie, a w gdyńskim klubie
Ucho. Jego właściciel Karol, widział ich wcześniej w Punkcie i przy
nadarzającej się okazji postanowił ściągnąć ten rewelacyjny band na własne
podwórko. Jako suport grała stołeczna Partia, która poza Warszawą najczęściej
koncertowała chyba właśnie w Trójmieście. Przez następne kilka lat od czasu do
czasu w Uchu były organizowane sajkowe koncerty, przez co Gdynia stała się po
Warszawie (z Pułtuskiem) i Wrocławiu trzecim ośrodkiem gdzie można było
zobaczyć tego rodzaju granie na żywca – może nie tyle regularnie, ale jednak
też nie efemerycznie. Co prawda długo nie przekładało się to na powstanie
klimatów –billy, bo jedynym sajko-fanem nad Zatoką był Krawat, nasz stary dobry
drużek jeszcze z czasów punkowo-skinowo-oiowych, a potem jeszcze Marlenka,
która wszelako szybko przeprowadziła się do Warszawy. Szczęśliwie z wypadu na
Mad Heads do Gdyni też pisałem swego czasu recenzje na
psychobilly.vip.interia.pl, a więc „zagraj to jeszcze raz Sam”…
Arkus i Krawat, Gdynia 2004
Koncerty sajko w naszym
pięknym kraju można na palcach jednej ręki policzyć. Niestety... Stad na wieść,
że w Gdyni zagra Mad Hades i Partia szybko przeliczyliśmy gotówkę i mimo
skrajnie niekorzystnego terminu (poniedziałek) postanowiliśmy zorganizować mini
"warsaw psychos on tour". Tym razem ekipę tworzyli Siva, Piter i
Trefniś. W Gdańsku odebrali nas znajomi bootbojsi (pozdro dla Kuli i Barda), po
czym udaliśmy się na sopocką plażę zaopatrzeni w stosowny asortyment napojów
rozrywkowych. W Gdyni byliśmy jakieś półtorej godziny przed imprezą, wiec
zgodnie ze staropolskim zwyczajem kontynuowaliśmy zakrapiana biesiadę, by koło
20 podbić pod klub. Sama miejscówka była bardzo pozytywnym zaskoczeniem -
rewelacyjne nagłośnienie, telebim nad sceną, ogólnie kulturka, tyle, że ceny
piwa jak z centrum stolycy :( Ogólnie w klubie zebrało się około 150 osób, co
jak na poniedziałek należy uznać za spory sukces. Pod sceną głównie oi-skini,
troszkę pankrokowcow, studentów itp. Sajkobilów z wyjątkiem warszawskiego
desantu niezaobserwowano :) Na miejscu spotykamy Arkusa z Partii, który
przekazuje nam dość szokującą wiadomość, ze Partia wystąpi w dwuosobowym
składzie bez basu, ponieważ Pleban nie mógł przyjechać do Gdyni. No cóż,
stanęliśmy pod sceną i czekamy, co z tego chłopakom wyjdzie. Tymczasem po
pierwszych kawałkach pozytywne zaskoczenie. Brak basu nie był wcale tak
dokuczliwy, a Lesław z Arkusem próbując załatać "dziury" wynikłe z
uszczuplenia kadry zagęszczali w sposób niesamowity. Dzięki temu koncert był
bardzo "energetyczny", a zestaw hitów przygotowany przez żolibillaków
mocno rozgrzał publikę. Druga kapela wieczoru był znany i lubiany w Warszawie
Mad Heads. Tym bardziej byliśmy ciekawi jak zostaną przyjęci na swoim pierwszym
polskim koncercie poza stolica. Okazało się, ze trójmiejska ekipa potrafi (i
lubi) się bawić przy rock'n'rollowych rytmach nie gorzej niż warszawiacy.
Wystarczyło, że poleciał "Stinky Town" i pod sceną zrobił się niezły
młynek, a przy "I'm Alone" bawiło się już ze 30 osób. Podobnie jak w
grudniu w "Punkcie" ekipa z Kijowa zagrała głównie materiał ze swojej
ostatniej płyty "Naked Flame", ale parę numerów podanych zostało w
nieco innych wersjach. Poleciał też cover Stray Catsów "How Long Do You
Wanna Live, Anyway?". Wspaniale
wypadł tez "Po Barabanu", w którym Madheadsi w pewnym momencie w
trójkę grają na perkusji. Ukraińcy zagrali grubo ponad godzinę (włącznie z
bisem), a publika przez cały czas szalała pod sceną. Co tu dużo dodawać,
zespół, który właśnie wrócił z trasy po Holandii i Niemczech stwierdził, ze
koncert i publika trójmiejska były najlepsze i następnym razem jak przyjadą do
Polski oprócz Warszawy koniecznie musza znów zawitać nad Bałtykiem. Ogólnie
impreza udana maksymalnie i zero żalu za wydane pieniądze na pkp i zarwaną noc,
jedyny niemiły akcent wyjazdu to różnica zdań pomiędzy ekipą wracającą z
koncertu a "siłami prawa i porządku" w temacie przechodzenia przez
ulice w miejscu nieoznakowanym. Podziękowania dla Vadima za wpisanie na listę i
ekipy trójmiejskiej za gościnę (ze szczególnym uwzględnieniem Prof. K. i jego
ucznia B. - "no, zabierz tej pani torebkę" :)
Ma ktoś zdjęcia z drugiego sajko najtu? Wrzosek, Siva, Arczi? Podzielcie się z ludźmi ;)