Frenzy – Nobody’s Business 12’’
EP [Cat-Machine, CATMINI 001]
A1 Nobody's Business (But
Mine) (Written-By – Whitehouse, Pepler, Saunders)
A2 Mexican Radio
(Written-By – Wall Of Voodoo) (Org. Wall of Voodoo, 1982)
B1 Misdemeanour (Written-By
– Whitehouse, Pepler, Saunders)
B2 In My Prison (Written-By
– Whitehouse, Pepler, Saunders)
Wkrótce po ukończeniu prac
nad debiutanckim albumem, bo już w marcu 1985 roku, Frenzy
zarejestrowało w studio w Bristolu kilka numerów, z których cztery zostały
wydane na początku następnego roku pod postacią dwunastocalowej epki przez
dobrze im znaną holenderską mini-wytwórnię Cat-Machine. O ile kapela ta miała
zadziwiająca zdolność do nagrywania w tym samym okresie numerów znakomitych
obok całkiem przeciętnych, czy zupełnie marnych, to o tej sesji nie da się
powiedzieć złego słowa. W zasadzie jednym słabym punktem jest numer In My
Prison i to głównie ze względu na to, że wokal nie jest robotą
Whitehouse’a, a bodajże Peplera, którego talenta pod tym akurat względem były
akurat wyjątkowo skromne. Natomiast cała reszta trzyma poziom – tytułowy Nobody's
Business to energetyczny kawałek z mocnym punkowym bitem, choć z lekko
udziwnionymi wstawkami w środku, a równie fajnie wypada spokojniejszy, ale też
bardzo energetyczny Misdemeanour z kapitalną linią melodyczną robioną
przez kontrabas. Prawdziwym hitem jest jednak dopiero przeróbka nowofalowej
amerykańskiej kapeli Wall Of Voodoo pod tytułem Mexican Radio.
Oryginał jest na tyle udaną kompozycją, że wszystko co angielscy sajkowcy
musieli zrobić to nic nie spieprzyć przy nagrywaniu własnej interpretacji i
wywiązali się z tego zadania ze sporą nawiązką.
Frenzy - I See Red 7’’
EP [I.D., EYE 7]
A I See Red (Written-By –
Whitehouse, Pepler, Saunders)
B Whose Life (Written-By –
Whitehouse, Pepler, Saunders)
Frenzy - I See Red 12’’
EP [I.D., EYET 7]
A I See Red (Written-By – Whitehouse, Pepler,
Saunders)
B1 Whose Life (Written-By –
Whitehouse, Pepler, Saunders)
B2 Don't Give Up
(Written-By – Whitehouse, Pepler, Saunders)
Cztery tygodnie na Indie
Charts, najwyższe miejsce 11. Na tytułowy numer singla (oraz dwunastocalowej
epki) wspierającego wydanie długogrającej płyty wytwórnia I.D. wybrała kawałek,
który okazał się chyba największym hitem w wieloletniej historii Frenzy.
W tym okresie zespół wszystkie numery opracowywał kolektywnie, w tym sensie, że ktoś przynosił zajawkę na
piosenkę, a później cała trójka go dopracowywała. Pomysł na melodię i tekst do I
See Red były autorstwa Keva Saundersa, którego zainspirował album Dona
Mccullina ze zdjęciami ilustrującymi koszmar wojny w Wietnamie. Motywem
przewodnim liryki są spustoszenia w psychice byłego żołnierza, który po
powrocie do domu nie jest w stanie uwolnić się od prześladujących go obrazów i
odgłosów wojny. Było to dość nieszablonowe podejście jak na nurt psychobilly,
który zazwyczaj trzymał się od podobnej tematyki na dystans. Sam numer jest
słusznie uznawany za jeden z najważniejszych jeśli chodzi o wczesne lata sajko.
Na stronie B singla znalazł się wolniejszy, mocno nowofalowy w wyrazie, numer Whose
Life, a bonusem na 12-tce jest z kolei ultra szybki, sajkowy Don't Give
Up.
Frenzy - Clockwork Toy LP
[I.D., NOSE 8]
A1 Clockwork Toy
(Written-By – Whitehouse, Pepler, Saunders)
A2 I See Red (Written-By –
Whitehouse, Pepler, Saunders)
A3 Misdemeanour (Written-By
– Whitehouse, Pepler, Saunders)
A4 Nightmares (Written-By –
Whitehouse, Pepler, Saunders)
A5 Love Is The Drug
(Written-By – Ferry, Mackay) (Org. Roxy Music, 1975)
B1 Mexican Radio
(Written-By – Wall Of Voodoo) (Org. Wall of Voodoo, 1982)
B2 Howard Hughes
(Written-By – Whitehouse, Pepler, Saunders)
B3 In My Prison (Written-By
– Whitehouse, Pepler, Saunders)
B4 Aftermath (Robot Riot
II) (Written-By – Whitehouse, Pepler, Saunders)
B5 Nobody's Business
(Written-By – Whitehouse, Pepler, Saunders)
Z jednej strony kolejny
klasyk muzyki psychobilly, a z drugiej płyta, która doczekała się bardzo
zróżnicowanych recenzji – od pełnych entuzjazmu, po bardziej krytyczne. Co by
nie mówić o Frenzy to zdecydowanie wyróżniali się oni wśród innych kapel
sajko pomysłami jakimi traktowali gatunek, po którym się poruszali. Kwestią
gustu natomiast jest na ile te pomysły, polegające głównie na wycieczkach w
krainę bardziej popowych dźwięków, były udane. Sama sprzedaż była longplaya
była całkiem niezła - siedem tygodni na brytyjskiej liście niezależnej, gdzie
dotarła najwyżej do 6 miejsca – firma I.D. musiała zacierać ręce, że rok
wcześniej podpisała z grupą kontrakt na dwa albumy. Ponoć impulsem do
współpracy był koncert Frenzy dla 800 osób w Klub Foot, którego
właściciele zarządzali też wytwórnią I.D. Od holenderskiego Cat-Machine zostały
zakupione prawa do wydanej dopiero co epki Nobody’s Business, a kapela
dorzuciła od siebie jeszcze jeden numer z tej samej sesji nagraniowej – Aftermath.
Pozostałe pięć numerów zespół nagrał w studio w Luton, poświęcając im znacznie
więcej czasu na dopracowanie dźwięku. Tylko, że paradoksalnie najlepiej im
wyszedł akurat numer, który akurat cechował się największą prostotą wyrazu,
czyli I See Red. Został on zresztą jak najbardziej słusznie wybrany
przez I.D. na otwarcie singla promującego album długogrający. Mimo wyraźnie
popowych wpływów zupełnie nieźle wyszły też Clockwork Toy oraz poświęcony
jednemu z pionierów amerykańskiego lotnictwa Howard Hughes, gdzie jest
nawet wmiksowana elektroniczna perkusja. Kompletnym nieporozumieniem natomiast
zakończyła się próba skowerowania numeru Roxy Music Love Is The Drug
– brzmienie i wykonanie Frenzy jest po prostu straszne, chyba, że ktoś
akurat lubi taki pseudo-dyskotekowy new romantic. Podczas ostatniej sesji
nagraniowej zespół po raz drugi w historii przeszedł gwałtowne zawirowanie
składu – tym razem konflikt wybuchł pomiędzy liderem kapeli Stevem Whitehousem
a perkusistą Mervem Peplerem. Ten ostatni właśnie kończył dwuletni staż
inżynierski i nie chciał wszystkiego rzucać by jechać na półroczną trasę po
Brytanii i Europie. Z kolei Steve myślał o przekształceniu Frenzy w
profesjonalną kapelę i po kłótni niewiele się namyślając wywalił dawnego kumpla
ze składu, a jeszcze tego samego dnia po rozmowie telefonicznej przyjął na jego
miejsce Adama Sevioura. Okazało się, że jak chodzi o pieniądze nie ma miejsca
na sentymenty - na fotografii zdobiącej Clockwork Toy zespół jest już w
nowym składzie – mimo, że Seviour w ogóle nie brał udziału przy nagrywaniu
albumu, a numer od którego LP wziął swój tytuł był przede wszystkim pomysłu
wyrzuconego dopiero co Peplera.
a tu trochę inny (a trochę podobny) punkt widzenia. Stara recka Zombiaka. Niestety mam urwane ostatnie zdanie, co czyni ją nieco tajemniczą ;)
Drugi album Frenzy w moim odczuciu
niestety nie osiąga wysokiego poziomu debiutu, zajebiste kawałki mieszają się z
kiepskimi, no i kwestią dyskusyjną jest instrumentarium...
Ale od początku - pierwszy, tytułowy kawałek niby nie powala, jest bardzo, jakby to nazwać , popowy. Osobiście nie tego się spodziewałem po tym zespole, no ale co tam, da radę słuchać. Znaczy dało by radę, gdyby nie klawisze. No właśnie, te oto klawisze to nie jakiś hammond, pianino, tylko jakieś syntezatorowe synthy rodem z lat 80. Coś tu nie tak. Drugi kawałek, "I see red" zaciera złe wrażenie i płyty da się słuchać. Jest pazur, jest przebojowo, do czasu kiedy z głośników poleci cover... Roxy Music! Kurna, cenie zespoły które porywają się na utwory z zupełnie innej beczki, ale za to co tu popełniono ktoś powinien pokutować. Totalnie bez jajec i wszystko jest okraszone tymi samymi chujowymi klawiszami i sztuczną perkusją. Potem wcale nie lepszy cover "Mexican Radio", zagrany zupełnie bez jaj. Później jest dokładnie tak samo - lepsze i zajebiste kawałki mieszają się ze zwyczajnie nudnymi i to jest główny problem tego albumu.
Nie mieści mi się w głowie jak można było nagrać album na którym obok wspomnianych coverów znajdują się tak zajebiste i mocne kawałki jak znany z "Psycho attack over Europe" "Nobody's Business", czy "Nightmares". Drugą kwestią są klawisze. Nie zawsze występują, ale tam gdzie są sprawdzają się połowicznie. W tytułowym kawałku są dla mnie porażką kaleczącą uszy, ale np. w "House on Fire" czy "The Hunt" dają świetny efekt. Co innego, że ta druga piosenka brzmi bardziej jak powerpop z kontrabasem (jakkolwiek by to nie brzmiało).
Reasumując - płyta zajebiście nierówna, z psychobilly to tak pół na pół ma wspólnego, bo owszem, jest kontrabas, w paru kawałkach jest jazda, ale druga część jest wręcz popowa. Słychać że zespół zaczął szukać, z tym, że efekt jest jak dla mnie średnio udany. Pytanie brzmi - czy warto? Powiem tak, zawsze można przeskakiwać chujowe kawałki, ale
Ale od początku - pierwszy, tytułowy kawałek niby nie powala, jest bardzo, jakby to nazwać , popowy. Osobiście nie tego się spodziewałem po tym zespole, no ale co tam, da radę słuchać. Znaczy dało by radę, gdyby nie klawisze. No właśnie, te oto klawisze to nie jakiś hammond, pianino, tylko jakieś syntezatorowe synthy rodem z lat 80. Coś tu nie tak. Drugi kawałek, "I see red" zaciera złe wrażenie i płyty da się słuchać. Jest pazur, jest przebojowo, do czasu kiedy z głośników poleci cover... Roxy Music! Kurna, cenie zespoły które porywają się na utwory z zupełnie innej beczki, ale za to co tu popełniono ktoś powinien pokutować. Totalnie bez jajec i wszystko jest okraszone tymi samymi chujowymi klawiszami i sztuczną perkusją. Potem wcale nie lepszy cover "Mexican Radio", zagrany zupełnie bez jaj. Później jest dokładnie tak samo - lepsze i zajebiste kawałki mieszają się ze zwyczajnie nudnymi i to jest główny problem tego albumu.
Nie mieści mi się w głowie jak można było nagrać album na którym obok wspomnianych coverów znajdują się tak zajebiste i mocne kawałki jak znany z "Psycho attack over Europe" "Nobody's Business", czy "Nightmares". Drugą kwestią są klawisze. Nie zawsze występują, ale tam gdzie są sprawdzają się połowicznie. W tytułowym kawałku są dla mnie porażką kaleczącą uszy, ale np. w "House on Fire" czy "The Hunt" dają świetny efekt. Co innego, że ta druga piosenka brzmi bardziej jak powerpop z kontrabasem (jakkolwiek by to nie brzmiało).
Reasumując - płyta zajebiście nierówna, z psychobilly to tak pół na pół ma wspólnego, bo owszem, jest kontrabas, w paru kawałkach jest jazda, ale druga część jest wręcz popowa. Słychać że zespół zaczął szukać, z tym, że efekt jest jak dla mnie średnio udany. Pytanie brzmi - czy warto? Powiem tak, zawsze można przeskakiwać chujowe kawałki, ale
Zombiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz