Byłem na piątym sajkonajcie, to prawda. Niestety prawdą jest
też, że tego dnia śniadanie zacząłem od piwa, a potem jakoś ciężko było mi już
zmienić dietę aż do wieczora. W tym okresie przy okazjach sajkowych spędów
zawsze nocowało u mnie na muranowskim kwadracie trochę znajomych, czy to z
Wrocławia, Gdańska, czy Stalowej Woli – czasami zjeżdżali się już w piątek i
się zaczynało trąbienie na hejnał. A na koncercie nie dość, że byłem w stanie
mocno wskazującym to jeszcze ta edycja imprezy okazała się wybitnie towarzyska
i praktycznie każdy z kim gadałem mało co widział na scenie, przedkładając nad
rozrywki muzyczne pogaduszki przy piwie z tabunami znajomych.
Bernard, Ewka (Crazy), Kostek, Siva, V SPN, 2004
Wronka, Justyna, Piter, V SPN, 2004
Wszystkiego się
zeżreć nie da – trochę szkoda, bo od strony muzycznej skład był naprawdę
świetnie dobrany - polsko-ruski Pavulon oraz dwie zagraniczne kapele
ściągnięte dzięki zaangażowaniu Crazy – obie z górnej sajkowej półki. Czeski Green Monster widziałem potem przy
innych okazjach, więc trochę jest mi mniej żal, że w Punkcie obejrzałem
zaledwie parę ich kawałków. Łoili niesamowicie motorycznie, z dudniącym
kontrabasem, pod sceną momentalnie zrobiło się całkiem spore git-pogo, a
pokoncertowe impresje większości sajko fanów były bardzo zbieżne – najlepszy
set wieczoru zapodał właśnie Kosmak z ekipą. Zresztą po imprezie lider Green Monster w rozmowie z Crazy
powiedział jej, że to najlepsza impreza na jakiej grali pod względem publiki. A
jak! Działo się wtedy…
Green Monster, V SPN, 2004
Pavulon Twist, V SPN, 2004
Kryptonix, V SPN, 2004
Drugą zagraniczną kapelą był francuski Kryptonix, który zawsze miał nieco
metalowe ciągoty wplecione w swoje pomysły jak grać należy psychobilly. Ich
wczesne produkcje bardzo lubiłem, teraz dodatkowo jeszcze przebalowałem z nimi
na backstage’u sporą część sajkonajtu, paradując w pożyczonym od gitarzysty
nieco pedalskim skórzanym kapeluszu, a pod sceną prześmigałem żwawo większość
ich występu. Ale bez bicia – jak naprawdę wypadli to się nie podejmuje napisać.
Na pewno było ostro, do wrecking pitu nadawało się idealnie, natomiast zdania
były podzielone czy trochę nie przesadzili z napierdalanką. To może i lepiej,
że się bawiłem znieczulony mnogą ilością browarów zamiast kontemplować w
skupieniu muzykę Kryptonixów.
Odmienne opinie towarzyszyły za to otwierającym piąty sajkonajt Pavulonom, którzy ponoć zagrali zbyt
dansingowo i sofotowo, odchodząc od nieco mrocznego i żywiołowego klimatu jaki
zaserwowali podczas debiutanckiego show, a do tego akustyk okazał się
dywersantem. I znowu muszę uwierzyć innym na słowo, bo widziałem raptem kilka
ich numerów, a potem wessały mnie rozmowy towarzysko-koncertowe.
Chyba temu melanżowemu klimatowi sprzyjało przeniesienie
koncertu do innej, bocznej sali, gdzie poniekąd więcej ludzi mogło zgromadzić
się bezpośrednio pod sceną, choć sama sala była nieco mniejsza niż ta długa
kiszka, w której odbywały się poprzednie koncerty. Za to zrobiło się też
zdecydowanie więcej miejsca do wypicia i pogadania, co wiele osób skwapliwie
wykorzystało.
Śpiące królewny vol. 666 - Piter i Wino, V SPN, 2004
Dodatkową atrakcją związaną z V Psychobilly Night była
możliwość zakupienia składaka wydanego przez Cosmiki, głównie z kapelami, które
występowały na wcześniejszych edycjach owej imprezy, za wyjątkowo przystępną
cenę 10 złotych. Oczywiście 10 złotych za płytę, którą i tak po pijaku się
zgubi za dwie godziny to w sumie mało opłacalny interes, a tak właśnie
przydarzyło się waszemu skromnemu narratorowi, a także przynajmniej kilku innym
osobom. Z czego wypływa nauka, że transakcje finansowe należy przeprowadzać
wyłącznie w niezmąconym stanie świadomości. Tak, że tak – jeszcze recka
kompilacji wysmażona swego czasu przez Piotra W. (z kolei więcej informacji o
koncercie można przeczytać w recenzji Kostka na stronie psychobilly.pl)
V/A - "Saturday Psychobilly Nights (Rock'n'Roll Party)" (2004 Cosmic Rec.)
Co to się nie porobiło Panie i Panowie. Jeszcze dwa lata
temu chcąc zdobyć jakiekolwiek nagrania trzeba było nawiązywać szerokie
"stosunki międzynarodowe" i ściągać płyty z zagranicy, ewentualnie
ślęczeć nocami przy komputerze i ściągać mp3, a teraz proszę... Prawie w tym
samym czasie ukazują się dwie zajebiste składanki. Ale jak się okazuje
składanka składance nie równa. "Psychobilly Attack Over Poland" ma
charakter promocyjno-poznawczy, natomiast płyta, o której mowa jest raczej
wspominkowa. "Saturday Psychobilly Night" prezentuje studyjne utwory
kapel, które wystąpiły, lub mają wystąpić na organizowanych od 2002 roku w
Warszawskim klubie Punkt Psycho Night-ach. Nie oznacza to jednak, że jest to
wydawnictwo atrakcyjne tylko i wyłącznie dla bywalców tych imprez, bo dobór
zespołów i utworów stanowi nie lada gratkę, dla każdego psycho-fana. Coż my tu
więc mamy... Oprócz znanych powszechnie z płyt, szlagierów takich tuzów jak Mad
Heads, Robotix, Stan Zvezda, Ot Vinta, Komety, Kryptonix czy Green Monster
otrzymujemy także mniej znane kawałki, czy wręcz dotychczas nigdzie nie
publikowane. Do kategorii tej należą:
Pavulon Twist w utworze "W Komnatie". Kawałek dość
mroczny przywołujący trochę skojarzenia z neo-rockabilly z lat 80-tych spod
znaku The Pharaohs, czy "oldskulowego" psycho a'la Guana Batz.
Bad
Reputation z mocnym punkobillowym hitem "I Don't Like You". To
chyba mój ulubiony numer na płycie. Zresztą na ich zeszłorocznym koncercie też
się chyba podobał bo zagrali go dwa razy.
Kathy X przekonuje mnie swoim kawałkiem "So Far, So
Bad", że musiałem mieć chyba watę w uszach na ich koncercie... Bo po
imprezie (ku ogólnemu zdziwieniu) marudziłem, że grają tak sobie. Teraz to
odszczekuje. Znakomita kapelka, ekstra wokal, wyśmienicie zagrane
"brudne" psycho.
Neony pojawiają się na płycie za sprawą utworu
"Zły"... no może taki zły to ten kawałek nie jest, ale i tak się nie
mogę zachwycić. Sprawnie zagrany punk i tyle. Nie zachwycili mnie na koncercie
i nie zachwycili mnie teraz.
Do pełnego szczęścia brakuje mi na płycie jeszcze utworów
dwóch kapel, które zagrały na II edycji Psycho Night, a mianowicie Werwolfa 77
i Ripmena. W zamian za to dostajemy kawałki trzech zespołów, które dotychczas
nie uświetniły swoją obecnością imprez organizowanych w Punkcie, ale za to ich
pojawienie się jest planowane na najbliższe edycje SPN. Są to walijski Popeye's
Dik (grający w klimacie mocno franticoflintstonowatym), norweskie Silent
Majority oraz szwedzkie Joe Hellraiser & Graverobbin' Bastards, których
utwory pochodzą z płyt recenzowanych już na naszej stronie. Płyta jest miłą
wspominajką dla wszystkich uczestniczących w dotychczasowych edycjach SPN,
natomiast dla tych, którzy jeszcze nie gościli na Cosmicowych imprezach, może
stanowić zachętę, do jak najszybszego nadrobienia tej zaległości.
(Wrzosek)
To może tylko dorzucę, że żadna z trzech „planowanych na
najbliższe edycje” kapel nigdy w Warszawie nie zagrała, za to na VI Saturday
Psychobilly Night Cosmic postanowił ściągnąć wynalazców całego gatunku The Meteors! Słabo? Nie dziwne, że
poruszenie w rodzimych sajkowych kręgach było ogromne. Jakie to plany
początkowo były… Zrobić z tego całodniowy festiwal w jakiejś dużej miejscówce
ze wszystkimi możliwymi polskimi kapelami z gatunku, z ogródkiem piwnym. Na
lokalizację wybrano Halę Mery, nawet Cosmiki chciały zakopać topór wojenny z Kometami i w początkowych zapowiedziach
żoliborska kapela znalazła się na liście wykonawców, takoż i Stan Zvezda, czy Pavulon Twist. Przyszło co do czego i się skończyło tam gdzie
zawsze czyli w Punkcie na Koszykach. Zredukowano też liczbę supportów do trzech
– Robotixa, który właśnie wydał
drugą płytę, Kathy-X, też z jeszcze
ciepłym CD, w dodatku nagranym w Olsztynie i wydanym przez Cosmic, oraz
francuskiego Monster Klub. Jednym
słowem zrobiła się z tego po prostu kolejna edycja Saturday Psychobilly Night,
szczególna tylko ze względu pozycję headlinera. No i ze względu na cenę, którą
w sumie nie była jakaś wygórowana, bo 35 zeta (w przedsprzedaży 29 zł), ale
jednak było to prawie dwa razy więcej niż na wcześniejsze sajkonajty. I cóż się
okazało? The Meteors nie byli aż
takim magnesem, aby przyciągnąć rekordowe tłumy. De facto to na VI edycji SPN
frekwencja okazała się najniższa ze wszystkich do tej pory sfinalizowanych.
Zdaje się, że było jakieś 300-400 osób – nie tyle mało, bo ciągle był to spory
tłumek, ale jednak znacznie poniżej oczekiwań organizatorów i sajkowej ekipy.
Gdybyśmy żyli w czasach stalinowskich padłoby pytanie „Kto zawinił?”, ale, że
szczęśliwie w nich żyć nie musimy możemy się na spokojnie zastanowić skąd ten
paradoks, że Bad Reputation czy Ripmen przyciągnęły większe tłumy niż
kultowe, nie tylko wśród sajkowców, The
Meteors. Jeśli kogoś interesuje moje zdanie to jest ono następujące. Po
pierwsze primo sajkonajty były imprezami szczególnego rodzaju, gdzie spora
część publiki przychodziła w celach towarzysko-zabawowych, a nie dlatego, że
kolekcjonowała nagrania Guana Batz
czy Demented. Dla nich kto grał nie
było aż takie ważne, choć wiadomo, że taki Mad
Heads to potrafiłby rozruszać nawet dyskomułów i grindkorowców naraz. Za to
z pewnością istotna była stosunkowo niska cena koncertów w Punkcie, więc jak na
Meteors została ona podniesiona to
po prostu nie przyszli. Po drugie primo, o czym chyba już kiedyś pisałem, w
Warszawie ludzie na biletowane imprezy chodzą tłumnie między wrześniem a
kwietniem. Natomiast od maja, kiedy rozpoczynają się juwenalia, aż do końca
wakacji, robienie czegokolwiek jest mocno ryzykowne jeśli chodzi o frekwencje.
A VI psychonoc była pod koniec maja 2004… No i last but not least, na sajko chodziło sporo skinów, punkowców,
oiowców czy skankersów, a właśnie od 2004 roku zaczęły odżywać koncerty ska czy
Oi! w stolicy, więc mogli się sfokusować na tym, co ich bardziej kręciło.
Jednym słowem na The Meteors
przyszli głównie ci, co naprawdę siedzieli w temacie, więc jakby spojrzeć z tej
strony to frekwencja była naprawdę dobra. No, ale Cosmic musiał jednak patrzeć
na to bardziej merkantylnie – jak gadałem potem z Radkiem to byli na koncercie
w plecy. Nie jakoś dramatycznie, na stosunkowo niedużą sumę – ale tak jak
pisałem – nie tego się spodziewali.
Robotix, VI SPN
Od samej strony muzycznej było jak było. Dla mnie to był już
czwarty raz kiedy miałem możliwość obejrzenia na scenie pionierów psychobilly i
wiedziałem, że lepiej nie mieć wygórowanych oczekiwań. O ile ich płyty studyjne
były dopracowane w każdym calu, w każdym brzdęknięciu gitary i z brzmieniem
doszlifowanym do perfekcji, o tyle koncerty pozostawiały wiele do życzenia.
Dziwne ale taki purysta muzyczny jak Fenech nigdy nie potrafił ustawić sobie
dobrego brzmienia gitary na koncercie, a swego czasu rozkminialiśmy z
Patrykiem, że nawet nie tyle nie potrafił, co nie chciał. Przez to robiła się
ściana dźwięku, kawałki się zlewały, były grane często za szybko – czasami
potrzeba było z pół minuty, żeby się zorientować jaki oni właściwie numer
zaczęli rzeźbić. W Polsce łatwiej znaleźć uczciwego polityka niż klub z dobrą
akustyką i przyzwoitym nagłośnieniem. I Punkt nie był pod tym względem
wyjątkiem. Tym razem koncert znowu odbył się w bocznej sali, tylko, że scenę
umiejscowiono przy innej ścianie – selektywności dźwięku pomogło to jak
umarłemu kadzidło.
Monster Klub, VI SPN
Kathy-X, VI SPN
Na Robotix się
spóźniłem, zdaje się, że przez mecz Polonii, który był tego samego dnia, ale
grali wtedy w Warszawie na tyle regularnie, że szybko sobie odbiłem. Z
supportów zdecydowanie lepiej wypadło Kathy-X,
z dopiero co wytłoczoną przez Cosmica płytką dostępną na sajkonajcie. Co prawda
nagłośnienie było odczuwalnie gorsze niż na ich poprzednim występie w Punkcie,
w innej sali, ale kapela była klasą sama w sobie, więc nawet w marnych
warunkach wypadli znakomicie. W przeciwieństwie do Monster Klub, bardzo sympatycznej kapeli z Francji, której lider
Pascal był uzdolnionym rysownikiem, projektującym okładki nie tylko na potrzeby
własnej grupy, ale także i dla… The
Meteors. Niestety ich warszawski występ wypadł dosyć blado, a przy takiej
akustyce, monotonnych bębnach, które brzmiały jak automat perkusyjny, miało się
wrażenie jakby cały czas grali ten sam numer. Po 20 minutach tej łupaniny byłem
zamulony jak po oglądaniu programu o wykopkach w Pierdziszewie Folwarcznym. No
i wreszcie gwiazda wieczoru (choć niektórzy się nastawiali, że będzie to
gwiazda dekady). Moje odczucia były ambiwalentne – w sumie plusów było
zdecydowanie więcej niż minusów. Liczyłem, że będzie lepiej, ale liczyłem się
też, że może być znacznie gorzej. Co było najfajniejsze to, że zagrali z
potężnym pałerem, Fenuś dawał z siebie wszystko, Little Red czy Crazed
wypadły rewelacyjnie, inne numery bardzo dobrze. Z drugiej strony nagłośnienie
jak zwykle słabiutkie, tak że pod sceną robiła się ściana dźwięku. Ale mniejsza
o melomańskie sprawki, jak ktoś chciał napieścić tego dnia swoje uszy to mógł
wyjść na lekkim blazie. Ważniejsze to co się działo we wreckingu, bo od
pierwszego numeru zaczęła się dzicz, do której przyłączyło się chyba z połowa
publiki, łącznie z piszącym te słowa. Pewnie, że na wcześniejszych imprezach
były wariackie zabawy, ludzie szaleli, a kapele zagraniczne nie mogły się
nachwalić spontaniczności i żywiołowości polskiej publiczności. Ale na The Meteors miałem wrażenie, że
cofnęliśmy się w lata 90-te, kiedy poziom świrostwa miał jednak zupełnie inny
wymiar. Amok był kompletny i bramkarze w Punkcie tym razem w pocie czoła
zapracowali uczciwie na każdą zarobioną tego wieczoru złotówkę. Już po
kilkunastu minutach rozpoczął się szturm na barierki, które po raz pierwszy pojawiły
się na sajkonajtowej imprezie i z drugiej strony bramkarze po prostu na nich
się zapierali z wysiłkiem próbując trzymać je w pionie. A i tak centymetr po
centymetrze, byli przesuwani do tyłu, a barierki pochylały się w ich stronę.
Radek, który stał na scenie opowiadał mi, że z góry wyglądało to niesamowicie –
w pewnym momencie zobaczył, że wielki łysy bramkarz z trudem, z żyłami na
skroniach, półleżąc trzymał barierkę z załamującymi się rękami, a z drugiej
strony Pitek z Marysina grał mu na łysym czerepie dłońmi jak na perkusji w rytm
kawałków Meteorsów. Bramkarz nie
mógł nawet zareagować bo jakby puścił kratę to by poleciała na niego z tabunem
kotłujących się z drugiej strony wariatów. W pewnym momencie szyki ochrony
zaczęły się kruszyć, barierki giąć, a publika już sięgała rękami do sceny.
Fenech nie wytrzymał ciśnienia, rzucił gitarę i zaczął spieprzać na backstage.
Poleciałem za nim i próbowałem zatrzymać, żeby zagrali jeszcze jakieś bisy, ale
był tak roztrzęsiony, że uspokoił się dopiero w pokoju przeznaczonym dla
muzyków i organizatorów. 45 minut. Tyle w sumie trwał przerwany koncert The Meteors w Warszawie. Krótko, ale live fast die young – lepsze takie 3
kwadranse niż 1,5 godziny przytupywania nóżkami i robienie fotek smarkfonami.
Co mi żal to, że nie zagrali Slow Down
You Graverobbing Bastard, który był pod koniec setlisty.
Meteors vs. Warszawa, VI SPN
Na backstage’u imprezowaliśmy jeszcze z 1,5 godziny z
kapelami. Oczywiście najwięcej zainteresowania wzbudzał P. Paul, który okazał
się w sumie bardzo sympatycznym gościem, mimo krążących plotek o jego
bufonowatości. Zupełnie kontaktowy facet, z którym można było normalnie
pogadać, na ile pozwalało na to zmęczenie i późna pora. Popytałem go trochę o
jego relację z muzykami z pierwszego składu – o Lewisie wypowiadał się pozytywnie,
ale Robertsona podsumował krótkim „asshole”. Lekkim zgrzytem były jazdy Miśki,
ówczesnej sympatii Patryka, która nagle napadła na Fenecha dlaczego ma laskę
młodszą o siebie o 30 lat, ale nic większego się z tego nie ukręciło ;)
Patreze (De Tazsos), Wronka, Piter, Fenuś (OTMAPP), Guma (Robotix)
Patreze, Fenuś, Arczi (Robotix), Ewka
Na koniec jeszcze parę słów jakie lider Meteorsów wrzucił na swoją stronę po zakończonym tour:
WE want
to thank all for the last gigs in germany and poland great shows as usual in(d)
best for me was francfurt and dsdf but all cool and a warm welcome to the wwwc
to the poles what a great response and I look forward to coming back , to the
little girl in the backstage at warsaw grow up and dont take your troubles out
on me it will get you no where and to the rest you made me proud thanx
.................................... also a very big thanx to domonik and all
at cosmic records great job.